wtorek, 1 lipca 2014

LifeStraw. Fremeńska Filtr-rura

"Przetrwanie do umiejętność pływania w obcej wodzie". - Frank Herbert, Diuna

Był sobie raz diunida, którego zapytano: "Co jest ważniejsze, literjon wody czy ogromny zbiornik wody?" Diunida pomyślał chwilę, a potem powiedział: "Literjon jest ważniejszy. Nie ma człowieka, który mógłby mieć na własność wielki zbiornik wody. A literjon każdy może schować pod płaszczem i z nim uciec. I nikt się o tym nie dowie." -  Anegdoty dawnej Diuny" (z Archiwum Bene Gesserit)


W dzisiejszych czasach ludzie są ulepieni z gówna - powiedział kiedyś jeden mój znajomy, gdy się dowiedział, że nasza wspólna koleżanka złamała sobie nogę w górach. Ja mam nieco więcej wiary w ludzkość i uważam go za zwykłego chama, ale skłonny jestem z tym twierdzeniem jakoś tam się zgodzić. Bo jeśli przyjmiemy, że człowiek (i gówno) składają się w 70% z wody (podobnie jak paprykarz szczeciński czy ogórek), to możemy coś pożytecznego z tym faktem zrobić. Na przykład, jeśli mamy przy sobie LifeStraw, fremeńską filtr-rurę bojową, można odessać czystą wodę z ciał naszych poległych towarzyszy broni. I z ich łajna. Niezależnie od tego, z czego byli ulepieni.


Sprawa jest prosta. Żeby działać, ludzie i ich Organizmy muszą przyjmować cholernie dużo płynów. Standardowo przyjmuje się, że to około 2 litrów wody na dorosłego człowieka dziennie. Na pustyni kilka razy więcej. Każdy kto się kiedyś poważnie odwodnił, wie jak nieprzyjemnie i niebezpiecznie może się skończyć niewlewanie w siebie wody. Spędziłem kiedyś cały rajd rzygając przewieszony przez burtę samochodu, z pękającą z bólu głową, okręconą mokra szmatą, którą cały czas ktoś musiał polewać zimną wodą. Nigdy więcej.

Mam do tego jeszcze jedną przypadłość - podczas upałów pocę się jak świnia i tracę większość tego co wypiłem. Więc zdecydowanie bardziej wolę, gdy na zewnątrz jest -30 stopni C, niż +30. W dodatku w zimę można dużo łatwiej i szybciej znaleźć wodę. Wystarczy roztopić sobie odrobinę czystego śniegu i gotowe. A w lato?

Czasy, kiedy można było bez obaw chłeptać wodę z rzek i jezior minęły bezpowrotnie i można sobie o nich tylko smętnie pośpiewać przy ognisku. Nawet górskie strumyki i źródełka nie są bezpieczne. Kiedyś mnie potężnie przesrało po tym, gdy piłem przez kilka dni wodę ze strumienia 30 metrów poniżej miejsca w którym chłodziły się resztki ścierwa łani. Innym razem okazało się, że wszystkie ujęcia wody zaznaczone na mapie nie istnieją. Po prostu sobie powysychały i zamieniły się w lekko zalatujące kompostem doły z błotem. Skąd wtedy brać wodę?

Najprościej oczywiście jest wodę kupić. Ordynarnie i po chamsku. Nie oszukujmy się, Polska nie jest aż tak duża i dzika. Naprawdę ciężko znaleźć tu miejsce z którego nie dotrzemy do sklepu spożywczego w 12 godzin. Ale ja mam tak, że Kupowanie Wody w Butelkach, podobnie jak Chód Nordycki, uważam za wynaturzenie, dowód degeneracji świata zachodniego i szatański wymysł jakiegoś bezwzględnego geniusza marketingu. Mistrzostwo świata - wmówić ludziom, że będą szczęśliwsi, piękniejsi i zdrowsi jeśli pochodzą przez chwilę tam i z powrotem po płaskim terenie, popijając piekielnie przecenioną wodę i wymachując kijkami narciarskimi w lato. 

O wodę zdecydowanie łatwiej jest po prostu poprosić. Tak, wiem, ze prawdziwy facet, choćby był spragniony jak pies, nigdy nie zapuka do obcego domu z prośbą o szklankę wody. Podobnie jak nigdy nie zatrzyma się, żeby zapytać o drogę, choć nie ma zielonego pojęcie gdzie jest. Ale czasami trzeba i czasami warto to robić. Można spotkać ludzi, dowiedzieć się czegoś ciekawego, powymieniać informacje a czasem dostać nawet nieco więcej niż tylko wodę i koordynaty. Poznałem w ten sposób masę pozytywnych pojebów, do których wracam za każdym razem kiedy jestem w okolicy. Bo się polubiliśmy i fajnie nam się ze sobą gada. Nazywam takie miejsca Ostatnimi Przyjaznymi Domami -  tak się zazwyczaj składa, że na obrzeżach Głuszy i Kompletnego Niczego mieszkają cholernie dobrzy ludzie. I nigdy mi się nie zdarzyło, żeby ktokolwiek z nich odmówił mi zatankowania manierki wodą ze studni. Kurczę, ostatnio wpadłem nawet zatankować wodę do kościoła i wcale nie była to woda święcona. Ci którzy mnie znaja, wiedza, co sądzę o personelu naziemnym Pana Boga. Ale tak się dziwnie składa, że jak Polska długa i szeroka, to nawet na największym zadupiu znajdziemy widoczną z daleka wieżę kościoła. A w środku jakiegoś mniej lub bardziej ogarniętego staruszka, który napełni nam manierkę i nie napluje przy okazji do środka.

Czasem jednak, choć rzadko, zdarza się, że wody nie znajdziemy, nie kupimy ani nie dostaniemy. Choćby skały srały - wody pitnej nie ma i już. A wtedy jesteśmy w dupie.

Poważne książki surwiwalowe pełne są opisów jak w takich momentach uratować siebie i swój odwłok przed wyschnięciem. I rzeczywiście - warto te wszystkie patenty znać i dobrze przećwiczyć. Jak założyć torebkę transpiracyjną na krzaka, jak łapać słońcem wodę w dołku, zbierać sok z drzew, kamieni i kaktusów. Jak zbudować prosty a jak bardzo skomplikowany filtr do oczyszczenia niepijalnej wody. Bo kiedyś jednak mogą nam się takie patenty przydać.

Można oczywiście nosić ze sobą worek tabletek do odkażania wody. Ale one się zawsze kiedyś skończą. Można też po prostu wykopać dołek w miejscu w którym była, lub powinna być woda i poczekać aż się napełni odrobiną szlamu. A potem taki szlam przepuścić przez szmatę i porządnie przegotować.

Ale niestety - dużo wody w ten sposób nie uzyskamy, pewni jej czystości nigdy nie będziemy, a przy okazji stracimy mnóstwo czasu i sił. I wtedy przyda nam się genialny wynalazek. Surwiwalowa słomka - osobisty filtr do wody.

Pomimo tego, że jestem zwolennikiem wykorzystywania tradycyjnych i sprawdzonych technik outdoorowo-leśnych, a na wszelkie nowinki typu "Wszystkomający Zestaw Surwiwalowy w Jednym" patrzę zawsze z podejrzliwością, to taka kosmiczna fremeńska filtr-rura jest genialną sprawą. Zwłaszcza w czasach, kiedy w wodzie czai się od cholery zanieczyszczeń cywilizacyjnych (i nie tylko), z którymi nasi szacowni praprzodkowie nie musieli nigdy mieć do czynienia.

A taka słomka LifeStraw to prawdziwie ufoludzki filtr, który zamienia wodę z rozdeptanej kałuży w całkiem zdatny do picia płyn. 

Według producenta, jest w stanie usunąć nie tylko brud i paprochy, ale 99% bakterii i pasożytów, które możemy w wodzie znaleźć. W tym salmonellę, bakterie coli i gronkowce. Jedyne z czym sobie za bardzo nie radzi, to odsalanie wody morskiej. Trochę szkoda.

Filtr dostałem od Larsa-Petera Otzena z Karalucha, który jest strasznie dumny z tego, że to duński wynalazek. I że jest używany na całym świecie - oenzetowskie agencje dostarczają go do Afryki (a tam to dopiero potrafi być tyfus w wodzie) oraz wszędzie tam, gdzie wymagana jest szybka pomoc humanitarna po kataklizmach. 

Nawet ten jej bladoniebieski, zupełnie niesurwiwalowy, bardzo majtkowy kolor, to zrozumiały wszędzie na świecie przekaz - woda pitna. Można chlać.

Dość szybko zasymulowałem taki lokalny kataklizm, próbując przefiltrować przez LifeStrawa lokalny bimber (bo bimber jest świetny do wszelakich testów). I okazało się, że słomka po zanurzeniu w szklance bimbrozji działa świetnie (albo przerażająco źle - zależy jak na to patrzeć). Wypiłem pół szklanki, a w ustach miałem tylko wodę. Lifestraw potrafi zabijać nawet bimber! Co prawda wszystko później strasznie śmierdziało destylatem, ale po kilkukrotnym przedmuchaniu - filtr działa perfekcyjnie.

Przez trzy miesiąc starałem się nosić go ze sobą i używać w różnych dziwnych sytuacjach. Piłem wodę z kałuż, rowów melioracyjnych i nic a nic mnie nie przesrało. Piłem też wodę z Rawki, z Wisły na wysokości Mostu Poniatowskiego - i nic. Raz nawet chciałem spróbować jak filtr-rura sobie poradzi z przefiltrowaniem butelki moczu, którą rano wyturlałem ze śpiwora. Ale ostatecznie odpuściłem sobie ten test. Na pewno by sobie poradziła, więc po co pić mocz, skoro nie muszę. 

Minusem filtr-rury jest to, że musimy pić bezpośrednio ze zbiornika czy źródła wody (ewentualnie nalać sobie brudną wodę do jakiegoś pojemnika i zasysać stamtąd). Nie da się magazynować wody, żeby sobie z niej zrobić kawę, czy ugotować wietkonga. Ale to w końcu słomka do zastosowań awaryjnych. Do rodzinnych i kampingowych zastosować są inne, większe filtry, które jednak trudno byłoby sobie schować do kieszeni. 

A jak się uprę, to przy pomocy metra przylepca moutuję sobie do LifeStrawa rurkę od systemu hydracyjnego i zasysam z plecaka szambo, która wylatuje krystalicznie czyste.

Wiem, że to zwykła fizyka - w środku siedzi mnóstwo mikrowłókien i jakichśtam błon półprzepuszczalnych. Do wygooglania. Ale i tak to dla mnie jakaś magia białego człowieka. Bardzo silna magia. I bardzo zajebista.

Stay hydrated!










11 komentarzy:

  1. Może będę tego żałował... ale co jest na 8 zdjęciu?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Prosiak po wiosennych roztopach :)

      Usuń
    2. Dzięki. Myślałem nad bobrzym tyłkiem :)

      Fajny blog, zwłaszcza do czytania porannie przy śniadanku.

      Usuń
  2. Jak zwykle fajny opis. Masz może doświadczenie z innymi filtr rurami, niż opisane? Jeśli tak, skrobnij proszę coś na ten temat.

    OdpowiedzUsuń
  3. da sie wlewać czystą wodę do jakiegoś pojemnika styknie tubing zaworek drożny w 1 stone x2 i 2 gruszki:) majac jedna wytworzysz mniejsze podcisienie ale 1dna chyba tez styknie :) pozatym da sie w to wlozyc filtry troszku wieksze, i odciążyć trochę life strawa :)( styknie na dluzej jak mniej syfu bedzie fliltrowal) filtry z mikrowłókna i węglowe sa na alegro od okolo 9-25 zł da takie co tubingiem da sie polaczyc:) sam kombinuje teraz taki filtr, szkoda ze nie ma filtra z finkcja membrany bo by usuwal jak life straw drobonoustroje szkodliwe dla nas (srakodajne ) ^^ a teg bysmy nie chcieli, pozatym sam filtr z włókniny dany przed life strawem usuwa mol, brud ktory chce ci zatkac twoja ukochana słomkę życia) a filtry weglowe głownie chemikalia i metale ciezkie.

    OdpowiedzUsuń
  4. Porównanie filtrów do wody jest w rozdziale 3 książki Przygotowani przetrwają - polecam, gdyż wtedy można się dowiedzieć, że niebieska słomka jest słaba w porównaniu z konkurencją kosztującą mniej wiecej tyle samo.

    OdpowiedzUsuń
  5. Czytałem komentarze producentów co do filtrowania moczu . Bzdura nie przfiltruje moczu i nie usuwa chemikaliów oraz wirusów także dobrze przegotowanej ta filtrowaną wodę. A wpis uważam za reklamę produktu i to kiepską bo wprowadzając w błąd

    OdpowiedzUsuń
  6. Wpis czytałem z tym większym zainteresowaniem, że od paru lat pracuję przy budowie i naprawie filtrów do zastosowań przemysłowych (więc to trochę inna bajka ale filtry to filtry). I nasuwa mi się jedno pytanie: jaka jest żywotność takiego filtra? CZY i JAK się go czyści albo regeneruje?

    OdpowiedzUsuń
  7. Bardzo fajny wpis. Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  8. Ciezko to nazwac recenzja. Raczej wyszła reklama i to dość myląca. Lifestraw nie nadaje sie do filtrownia moczu. Usuwa tylko bakterie i pasożyty. Nie usuwa wirusów ani zanieczyszczeń chemicznych.

    No i zaraz po jego premierze, konkurencja wypuściła lepszy model. Usuwa chemie i można go przykręcić do butelki lub bukłaka.

    I eszcze zanim powstal LifeStraw można było kupić całkiem tanio czerwoną Aquamirrę która jest bez porównania lepsza.

    OdpowiedzUsuń