wtorek, 8 maja 2018

Korona Gór Polski - 28 powodów, żeby nie chodzić po górach

Strasznie to chodzenie po górach jest głupie, męczące i bez sensu. Czyli tak, jak lubię.

Pierwsze dwa etapy ciśnięcia szczytów do Korony za nami. 11 pasm górskich: Góry Świętokrzyskie, Bieszczady, Masyw Ślęży, Karkonosze, Góry Kaczawskie, Góry Wałbrzyskie, Góry Stołowe, Góry Kamienne, Rudawy Janowickie, Góry Sowie, Góry Izerskie. 

Wiecie, co w tej nieszczęsnej Koronie Gór Polski jest najzabawniejsze? Małe różnice. Wszystkie góry mają to samo łajno, ale ciut inne (a wiecie, jak mówią w Karkonoszach na ćwierćfunciaka z serem?). 



Chodzę więc sobie po tych górach, żeby jarać szlugi, kolekcjonować przygody i odznaki PTTK. Wyłapuję detale, które umykały mi, gdy byłem nieco starszy i mądrzejszy niż jestem teraz. Po co to w ogóle i w jakim celu, spytacie jeden z drugim, z trzecim? Kto za tym stoi i lep jakiej propagandy się za tym kryje? Jerzy Kukuczka zapytany o to, czemu chodzi po górach, zwykł odpowiadać słynnym już kontrpytaniem: "A czemu dinozaur się liże po jajkach?". Wanda Rutkiewicz odpowiadała jeszcze bardziej enigmatycznie: "Nieważne. Domyśl się.".

Ja, świadom przepaści dzielącej mnie od tytanów polskiego himalaizmu, odpowiadam trochę grzeczniej: W górach są różne rozmaite rzeczy, które sprawiają, że należy po nich nie chodzić i o nich nie pisać."

A mianowicie:

1. Brak Ludzi

Idziesz sobie po pustych i zamglonych górach Szlakiem Sarniego Łajna lub Jelenią Autostradą w Delcie Potoku Dzikiej Świni, mijając miejsca o westernowych nazwach: Piekielna Dolina, Przełęcz Wisielca, Kamienna Szubienica, Diabelska Kuchnia, a o niegdysiejszej obecności ludzi przypominają ci tylko opuszczone i na wpół zdziczałe owocowe drzewka, łany pokrzyw rosnące w obsikanych miejscach i znaki informujące o tym, że wstęp Bronisław bo się ciećwierze na szlaku grzdżą. Nie trzeba maszynowo odpowiadać na "cześć", "dzieńdobry","ahoj" i "gutentag". Tak, wyczerpałem limit takich "cześciów" na co najmniej dwa lata. 

Bezludność jest fajna.

Jeśli jednak ludzi nie ma, to zawsze pozostawią po sobie ślad. Wyrezany scyzorykiem w korze buka, albo maźnięty węgielkiem na ścianie bacówki. Dobrze jest nauczyć się takie ślady rozpoznawać.

Na Łysicy najsłynniejszy ślad to ten pozostawiony przez nieletniego gimbazjalistę Stefana Żeromskiego, który wyrąbał autograf na ścianie kapliczki u podnóża góry. Dziwnym więc nie jest, że gówniarzeria ,której się pokazuje na szkolnych wycieczkach taki zalegalizowany akt wandalizmu smaruje potem wszędzie, że kochają Bożenę, że Legia kurwa albo ile dni do cywila komu zostało.




Poza wspomnianym Żeromskim napotkaliśmy też autografy innych znanych ludzi: 

  • Bruce'a Lee- mistrza sztuk walk wszelakich, filozofa i aktora. 
  • Porucznika Kojaka - łysego, cynicznego twardziela o gołębim sercu, który rozpracowuje przestępczy półświatek Nowego Jorku wpierdalając lizaki.
  • Pauli Abdul - amerykańskiej piosenkarki i czirliderki, o której chodzą słuchy, że kilkukrotnie zmieniała płeć tam i z powrotem. 





2. Ludzie

Wiadomo, że w taką, np. majówkę trudno o pustki i samotność długodystansowca na szlaku. Spotykasz za to kupę dziwnych osób. I nawet tłum na Śnieżce wtedy nie przeszkadza, głupie schody na Tarnicę czy napalmowy smród setek grilli na Ślęży. Choć czasem się zastanawiam, czy nie należałoby zrzucać w przepaść kolesi, którzy poruszają się po szlaku chodem nordyckim metodą kijka wleczonego i krzyczą "Anka! Patrz! Motyle się pierdolą!" to zakładam, że większość ludzi napotkanych w górach jest wporzo i w temacie.

Dajmy na to, taki pan Franciszek z Opawy. Pan Franciszek prenumeruje "Łowcę Polskiego", czasopismo miłośników jagnięciny i baraniny, a jak jedzie traktorem na wieczorne polowanie z zasiadki to wraca z lisem albo dzikiem i gadamy sobie wieczorem przy ognisku piekąc mięsiwo.

"Jak w '67 służyłem na okrętach w Świnoujściu to tam jedliśmy dużo ryb. A tu niedaleko była kiedyś restauracja "Pokusa" - to tam, gdzie teraz jest dom starców. No i tam były trzy rodzaje śledzia: w oleju z cebulką, w śmietanie i jakiś jeden jeszcze. Ech, zjadłbym jeszcze kiedyś takiego śledzia..."

Albo Pani Jolanta w goprowskim ubranku, głośna tą głośnością rezydentów schronisk i przewodników górskich, którzy zawsze mówią tak, jakby chcieli przekrzyczeć wiatr "Kto zamawiał herbatę z cytrynąąą!!!!".

Pani Jolanta zachwyca się nad gerberami w doniczce, w której ktoś zgasił kilka petów i martwi się, czy aby nie zmarzną te gerbery. "A pamiętacie jak Zbyszek Gołąb znalazł kiedyś na Szczelińcu stanowisko rododendronów? I już chciał to opisywać, zbadać i światek sudeckich botaników poruszyć? A to ktoś posadził sobie tak po prostu, żeby ładnie było." I śmieje się tak strasznie głośno, że aż pustułki przylatują zobaczyć co się dzieje.

Czy Staszek z dwernickiego tartaku, z którym siedzimy nad butelką łiskacza do późnej nocy i przypominamy sobie jak 15 lat temu budowaliśmy taras nad Sanem i ja się z niego spieprzyłem, bo deski jeszcze nie były przybite do legarów a Jadźka wtedy w ciąży była, ale nie ze mną tylko z nim.

I harcerze z Pabianic. 

Albo ten rezydent, który puszcza turystom Chopina, dawno już nie czytał Goethego (no chyba, że "Pieśni"), ale o Kapuścińskim gadamy kilka ładnych chwil, przypominając sobie podwójne wydania "Cesarz/Szachinszach", "Kirgiz schodzi z konia/Chrystus z karabinem na ramieniu", ale "Imperium" i Heban" to były już pojedynczo, a z czym połączył "Jeszcze dzień życia" to już nie pamiętamy. A potem szlugi się nam kończą, bo gość, który na dole przyznaje koncesje mści się za to, że jego żona uciekła z takim jednym co szlugi na szlaku sprzedawał. I nigdzie szlugów nie kupisz, choćby skały srały.

No i jeszcze takich dwóch chłopaków, którzy kiwając się nad niedopitą flaszką policzyli, że zrobili dzisiaj 30 kilometrów po górach i półtora litra gorzkiej żołądkowej, no ale to od 11.00 a jest już 21.00, więc trochę słabo.

Jest jeszcze hardkorowy Kamil, który ciśnie w obcisłym rzeźnicze ultramaratony nocą i bardzo w porządku z niego gość oraz cicha, ale piekielnie sprawna technicznie i kondycyjnie Kasia, która odreagowuje w górach codzienną orkę w korpo. I megasympatyczne małżeństwo emerytów, którzy byli już na każdej polskiej górze minimum ośiemnascie razy i dogaduję się z nimi w trzy sekundy.

Lubię takich ludzi.

3. Drzewa

Każde z pasm górskich jest botanicznie nieco inne od reszty i zawsze kiedy jestem w nowym miejscu, staram się wrzucić do plecaka trochę lokalnej flory i udomowić potem u siebie na pamiątkę. Zamiast bzdurnej ciupagi lub innej pierdoły z muszelką - przywożę żywe fragmenty miejsc, które lubię lub które z różnych powodów są dla mnie ważne. I jakoś tak wyszło, że zaczęło mi się tworzyć całkiem fajne Arboretum Przyrody Miejsc Ciekawych. W tym roku, przy okazji zdobywania Korony, zamierzam przytaskać sobie kupę zielska charakterystycznego dla wszystkich pasm górskich w Polsce. Pozyskanego na legalu oczywiście lub cichcem uratowanego przed zadeptaniem na parkingu czy pod kiblem.


U podnóża Łysicy znalazłem siewki jodły z Puszczy Jodłowej. W Bieszczadach dostałem kolejne buki. 

A Sudety, poza oczywistymi buniami stoją głównie jaworem i jesionem oraz świerolami i kosówką w wyższych partiach. No i mam teraz pełen ogródek drzewek z każdej zdobytej sudeckiej góry. I zamierzam sobie dosadzić jeszcze więcej i więcej i więcej i więcej. 

Nie mogę się już doczekać Beskidów. Będzie zacnie. 





3 komentarze:

  1. A Tatry są w koronie? Chorowalem niedawno na szlak Orla Perć. Niesamowite przeżycia- można w gacie że strachu narobić:)

    OdpowiedzUsuń
  2. Oczywiście, że są. Rysy zostawiamy sobie na sam koniec, na przełom sierpnia i września, atakujemy od czechosłowackiej strony i śpimy w schronisku pod szczytem.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Poproszę wobec tego, byś z Giewontu na pamiątkę zabrał taki duży metalowy krzyż. Zawsze mnie denerwował, a za mała jestem by wyrwać i unieść. Wiem, że to nie drzewko, ale może jednak?

      Usuń