wtorek, 3 czerwca 2014

Bluszczyk Kur*ybanek i Stalinowski Metaszaszłyk

"Nienawidzę podróży i podróżników. A oto zabieram się do opowiadania o moich wyprawach. Lecz jakże długo trwało, zanim się na to zdecydowałem! Piętnaście lat minęło, od kiedy opuściłem Brazylię pa raz ostatni. Odtąd snułem wielokrotnie projekty napisania tej książki, ale za każdym razem powstrzymywało mnie uczucie zawstydzenia i niesmaku. Zastanawiałem się, czy należy drobiazgowo opowiadać o tylu bezsensownych szczegółach i błahych zdarzeniach."

- Claude Lévi-Strauss, "Smutek tropików"




Szedłem sobie kilka ładnych lat temu przez łąki niedaleko Rodos (Rodzinne Ogródki Działkowe Ogrodzone Siatką), aż tu nagle co widzę? Bluszczyk Kurdybanek sobie rośnie. Kurdybanek po prostu - przydatne i smaczne zielsko, dobre do kotletów mielonych, grochówki i pierogów ruskich. I poszedłem sobie dalej.
A potem się zorientowałem, że nie mam zielonego pojęcia jak Kurdybanek smakuje. Nie przypominam sobie bowiem, żebym go kiedykolwiek jadł. Nawet nie wiem SKĄD wiedziałem jak nazywa się to zielsko, jak wygląda i do czego można je dodawać. Po prostu skądś wiedziałem. Ale skąd?

Dziwna sprawa. Zauważyłem kiedyś, że bardzo często, gdy pokazuję ludziom jakąś ciekawą i smaczną (moim zdaniem) roślinkę to odpowiadają "jak byłem mały to.." albo "u nas w przedszkolu..."

Uknułem więc teorię, że najwięcej o roślinach jadalnych dowiadujemy się właśnie w przedszkolu. Dzieci niewiadomo jak i niewiadomo skąd, doskonale wiedzą które dzikie rośliny można bezpiecznie zeżreć, a których lepiej nie dotykać. Bezbłędnie rozpoznają wszystkie koniczyny, babki, taszniki, szczawiki i czosnaczki, wiedzą do czego służy żywokost a do czego babka lancetowata. W naturalny sposób omijają rośliny trujące i niesmaczne. I uczą się tego od siebie nawzajem. 

Może to jakiś ewolucyjny mechanizm obronny? Żeby małe Człowieki, które pchają sobie wszystko w otwory gębowe, miały większe szanse dożyć sędziwego wieku? Bo później szybko tracimy tę wiedzę i jako dorośli musimy posiłkować się literaturą fachową w barbarzyńskich językach, dziwnymi studiami, niepotrzebnymi kursami, śmiesznymi szkoleniami i przekopywaniem najdalszych zakątków internetów.  

A tego Kurdybanka znałem więc zapewne z jakiś mrocznych czasów, gdy miałem niecały metr wzrostu. I zdążyłem o nim od tego czasu cztery razy zapomnieć.

W smaku jest orzechowo-korzenny a w większych ilościach - niezjadliwy. Dlatego traktuję go jako przyprawę, a nie sałatę. Rośnie praktycznie wszędzie, a jeśli trafimy na lekką zimę, to możemy go jeść praktycznie przez cały rok (choć najsmaczniejsze są oczywiście młode listki).

Suszony dodaję go nie tylko do grochówki (choć w grochówce jest świetny!). Posypuję nim też suszone pomidory i dowalam odrobinę do kiszonych ogórków. Ale najbardziej lubię go w szaszłykach.

Metaszaszłyk

Jestem wielkim fanem dobrego tatara. Oczywiście nie zawsze i nie wszędzie mogę sobie takie burżuazyjne danie przygotować. Awaryjnie ratuję się tzw. Metką Tatarską, czyli zmieloną wołowiną w plastikowej osłonce w kształcie kiełbasy. To oczywiście tylko nędzna namiastka prawdziwego mięsa, ale ma tę zaletę, że można ją łatwo i prosto przenosić. Nie zajmuje dużo miejsca, co jest czasem ważne. Nie psuje się zbyt szybko - na weekendowy jesienny wypad idealna. W upały byłbym bardziej ostrożny.

Można z niej robić szybkie metahamburgery, dodawać do metazup, albo ulepić sobie metaszaszłyk.

Z lektury "Prywatnego życia Stalina" najbardziej w pamięci utkwił mi opis ulubionego dania Genialnego Językoznawcy, Tytana Myśli i Czynu, Chorążego Pokoju, Dla Którego Śmierć Milionów to Tylko Statystyka.

Stalin gdy jadł w samotności, miał w zwyczaju zamawiać zawsze to samo. Gruzińskie szaszłyki z piekielnie ostrą papryczką i butelkę półsłodkiego czerwonego wina domowej roboty. I to jest chyba jedyna dobra rzecz, która można o skurwielu powiedzieć.

Moja wersja stalinowskich metaszaszłyków jest jak zwykle prosta i banalna, nieco oszukana i zupełnie niewyszukana. Ale za to całkiem smaczna.

Ingrediencje: Metka tatarska, pół garści listków bluszczyka kurdybanka, ulubiony ostry sos.

Bluszczyk mieszamy z sosem chilli, metkę wyjmujemy z osłonki i nierozbijając jej struktury nacieramy z wierzchu, dokładnie i grubo ziołowo-paprykowo mieszanką.

Metkę nabijamy na cienki patyk. Wzdłuż patyka, tak jak się powinno nabijać sziszkebab, koftę czy kiełbasę podwawelską. Nabijanie w poprzek wygląda ładnie tylko na zdjęciach i obrazkach pt. jak mały Kazimierz wyobraża sobie pieczenie kiełbasy. Po prostu dużo łatwiej wtedy o rozpadnięcie, wypadek, nie mówiąc o trudnościach w obkręcaniu i równomiernym upieczeniu metaszaszłyka z każdej strony. 

Pieczemy metodą Czikago - ma być mocno przypieczone od zewnątrz, a w środku różowe i soczyste. Czyli szybka obróbka termiczna nad mocnym żarem i odrobina kręcenia.



Pięć minut i Stalinowski Metaszaszłyk gotowy. Włala!

1 komentarz: