niedziela, 23 lutego 2014

Czosnek niedźwiedzi

 "Shallots are for babies; Onions are for men; Garlic is for heroes" - unknown 
"Tę małą kępkę przechowywałem na dzień moich urodzin. Ale zresztą... czym są urodziny? Dziś są, jutro ich nie ma." - Kłapouchy

Lubię wiosnę, bo w lasach pojawia się prawdziwe zatrzęsienie genialnego żarcia. Poszedłem dziś sprawdzić jak sprawy się mają i widzę, że z gleby wyłazi już czosnek niedźwiedzi. Mały, paromilimetrowy dynks, ale zawsze coś. Zaczyna się! Zaraz ruszy sok brzozowy. Czas roślinożerców.

Twarde poradniki surwiwalowe uczą, jak budować pułapki, sidła, wnyki, żywołapki, zapadnie na zwierzaki. Jak upolować dzika dzidą albo zdusić niedźwiedzia paskiem od spodni. Kto dzieckiem w kolebce łeb uwrał wydrze...i tym podobne głupoty. Wyjątkowo bzdurne, przeciwskuteczne i nielegalne. Z kilku powodów.


Tak, zdarzyło mi się zabić (przez mniejszy lub wiekszy przypadek) kilka mniejszych i większych kręgowców. Ale nie muszę zadawanić żyjątkom niepotrzebnego cierpienia, więc tego nie robię. 


Piszę to jako wnuk myśliwego. Umiem krzywo wytrybować i oskórować sarnę-roadkilla, sprawić zająca i zrobić z niego pasztet. Jednocześnie mieszkamy z ukochanym z psem i (do niedawna) kotem, nieumiejętnie ratujemy osierocone wiewiórki, jeże i jerzyki. Wcale to a wcale nie jestem wegetarianinem. Dziadkowi nigdy co prawda nie udało się namówić mnie na strzelanie do zwierzaków dla frajdy, ale na szóste urodziny dostałem od niego zajebistą dubeltówkę Sauera. 

Tatara i krwisty stek chętnie skosztuję. Kocham zwierzaki i jednocześnie uwielbiam zjadać ich mięso. Nie jesz niczego co ma oczy? Co za problem? Polędwica nie ma oczu! Nie widzę tu żadnej sprzeczności ani hipokryzji.

Kolejna sprawa - zwierzaka wcale nie tak łatwo złapać. Jeśli nie jesteście myśliwymi, to nie próbujcie polować. Zmęczycie się, stracicie energie potrzebną do innych, ciekawszych rzeczy, a gówno upolujecie. Jeśli nie jesteście wędkarzami - nie próbujcie wedkować - łajno złapiecie. Znam całe mnóstwo kolesi, którzy od lat polują i wędkują, a bardzo często z pustymi rękoma z nocnej wracają wycieczki. Jakie szanse ma kompletny amator polujący na zwierzę. Praktycznie żadnej szansy. A Dziadek, jakby dowiedział się, że kłusuję, to by mi nogi z dupy powyrywał. I słusznie.

 Wyjątkowo podziwiam też wędkarzy, którzy potrafią wytrzymać tyle czasu patrząc się w spławik lub w nieskończoność zarzucając wędkę. Mi po pięciu minutach się strasznie nudzi, a po dziesięciu trafia mnie szlag. Jeśli moczycie kija to szacunek - ja nigdy nie byłem w stanie opanować tej trudnej sztuki nadwodnej medytacji. Nawet po dużej wódce.

Kończąc przydługi wstęp - w lesie wolę polować na rośliny. Do roślinek nie potrzeba broni ani ton specjalistycznego sprzętu. Nie wykształciły też ewolucyjnych mechanizmów ucieczkowych. Są nasze. :) 

Warto umieć je znajdować, wiedzieć gdzie mieszkają, jak wyglądaja w różnych porach roku/stadiach rozwoju i jak je odrózniać od innych. Bo niektóre z nich są smaczne i nas nakarmią, a niektóre zabiją albo wyświetlą nam film przygodowy.


"Wyrwij chwasta"

Odcinek I - Czosnek Niedźwiedzi.

Pierwszy raz czosnkiem niedźwiedzim zostałem poczęstowany przez panią Lenę Charkiewicz z Planty. A pani Lena jest kobietą mądrą, wyrozumiałą i świętą. 

Zorganizowaliśmy Sylwestra na granicy Puszczy Białowieskiej (chyba 2000/2001) i jakoś tak wyszło, że zdemolowaliśmy jej lekko chałupę. Bardzo się to pani Lenie spodobało i postanowiła założyć full-time gospodarstwo agroturystyczne. Uprawia teraz w ogródku różne fajne zioła, robi pyszne nalewki i ma niezłe kajaki. Trzęsie całą agrookolicą i prowadzi nawet własną galerię ręcznika regionalnego. Serio! Za każdym razem gdy jestem w Białowieży, to ją odwiedzam. Jam to, nie chwaląc się, sprawił. (No dobra, nie tylko ja)

- A czosnek niedźwiedzi jadł? - spytała któregoś razu pani Lena.
- Nie jadł - odpowiedziałem zgodnie z prawdą. (znaczy - wiedziałem, że istnieje i jak wygląda, ale nie byliśmy sobie oficjalnie przedstawieni) 
- A to pójdzie na Lewkowo, skręci w (...), a potem w stronę (...) i tam jak górka bedzie to w prawo i prosto, za jakies 200 metrów będzie czuć.

I narysowała mi mapkę, bo musiałem mieć mocno nieogarnioną minę. Po czym poczęstowała mnie pyszną sałatką składającą się z czosnku niedźwiedziego i jajka na twardo.

Genialna sprawa! Skrzyżowanie smaku, ostrości i zapachu czosnku i szczypiorku, ale bardziej kapuściana konsystencja. Nie tyle ostry, co bardzo wyrazisty i bardzo charakterystyczny. Pachnie lasem. W przeciwieństwie do wielu dzikorosnących roślin jadalnych, nie jest ani mdły, ani gorzki. Jeśli chodzi o rośliny czosnkowe, to czosnek niedźwiedzi jest dla najdoskonalszym projektem natury - czosnkiem ostatecznym i skończonym. W połaczeniu z jajem na twardo, którego nie jestem zbyt wielkim miłośnikiem, ujawnia potężne pokłady smaku. Można dodać trochę domowego majonezu, albo oliwy, ale wystarczy po prostu sól i pieprz. A najlepiej świezo zerwany z kępki. Ale o przepisach za chwilę.

Posługując się mapką pani Leny pojechałem szukać czosnku w okolicach Puszczy. Skręciłem parę razy nie tam gdzie trzeba i władowałem się w jakieś błoto (jestem mistrzem ładowania się w bagno). Kiedy wracałem do drogi, zza drzew wychynęły i przydybały mnie Lasy Państwowe.

- Jak zobaczyłem ślady opon, to pomyślałem, że to kłusownicy i że będą strzelać. Ale widzę, że nie. - przyznał się leśniczy.  I, tłumiąc banana na twarzy, popatrzył na ubłoconego, ale nadal białego jak alabaster Samuraja, który przestrachu raczej nie budzi. 

Leśniczy okazał się być przesympatycznym gościem o wdzięcznym -  jak sie poźniej wyjaśniło - nazwisku Niedźwiedź. Serio, nie ściemniam i nie zamierzam robic z tego dowcipu. Pan leśniczy się pewnie już dość nasłuchał na temat konotacji swojego nazwiska z jego piękną profesją. A ja mam duży szacunek do leśników, choć czasem nasze interesy sa rozbieżne, a zdania na pewne tematy - odmienne.

Tak czy siak, poczułem sie złapany, a sympatyczny pan leśniczy kazał mi jechać za sobą do leśniczówki, żeby sporządzić Notatkę. Strasznie fajne stanowisko pracy ma pan Niedźwiedź. I w bardzo pięknym miejscu. Zazdroszczę panu! 

Usiedliśmy z świeżo parzoną kawą przy jego służbowym biurku i sporządziliśmy Notatkę z Incydentu. - Czosnku niedźwiedziego pan szukał? Ale to nie tam! Trzeba było skręcić z powrotem na Suszczy Borek i (...) a potem (...) i za jakieś 200 metrów bedzie czuć - powiedział pan Niedźwiedź, tonem oczywistym, nieomal sugerującym, że jest to wiedza powszechna w całym kosmosie. 

Lubię ten rodzaj ludzi i ten rodzaj postrzegania świata. Wszyscy przecież doskonale wiedzą, gdzie jest to cośtam, czego ty szukasz.  "Nie wiesz? Ale znasz Janka? No to zaraz za tą sosną, co mu się w zeszłym roku prawie na głowę zwaliła i co jej już nie ma. A potem Borsuczą Trybą i przez Zajęczy Bród". wtedy nie czuję sie jak głupi turysta, tylko spójny element krajobrazu, prawie jak w domu. I nieważne, że za cholerę nie znam Janka i nie wiem, gdzie jest Borsucza Tryba, bo na mojej mapie jest oznaczona jako droga leśna numer jakiśtam.

Pan leśniczy przypomniał mi, że roślina, której szukam jest objęta ochroną, co prawda nie całkowitą a częściową. Więc w niektórych miejscach i przypadkach dopuszcza się jej pozyskiwanie. Pożegnaliśmy się miło, wymieniliśmy kontaktami, kazaliśmy pozdrowić wspólnych znajomych i rozeszlismy się w pełnej zgodzie.

Nie wiem, czy dobrze odczytałem jego intencje, ale uznałem, że mnie nie zastrzeli, jeśli pójdę pooglądać z bliska to stanowisko czosnku, o którym już tyle słyszałem.

Suma sumarum, i nie wdając się w szczegóły, od tamtego czasu udało mi się introdukować białowieski czosnek w kilku miejscach. Nikt mi nie powie, że nie dbam o przetrwanie tego genialnego gatunku. Główne stanowisko założyłem w swoim lesie, kilka wiechci rośnie w ogródku moich rodziców, a o ile mnie pamięć nie myli, paru znajomych otrzymane sadzonki posadziło u siebie. W górach i na Mazurach.

To roślinka bardzo ekspansywna i w odpowiednich warunkach można szybko dorobić się konkretnego poletka - czosnek się multiplikuje się w postępie geometrycznym. Specem oczywiście nie jestem, więc rozmnażam go trochę na czuja - przy pomocy bulw i sadzonek, a potem resztę robi natura. Chochn niedźwiedzi owadopylny, ale podobno, jeśli nie ma w okolicy much i innych trzmieli, to potrafi zapylić się sam. Bardzo samodzielna i surwiwalowa roślinka.

Szkoda tylko, że sezon na nią trwa dość krótko. U mnie to zazwyczaj koniec marca do połowy maja (wtedy, kiedy pojawiają się szparagi - na czosnku pojawiają się kwiaty). Poźniej liście robią się łykowate, a w końcu usychają i na powierzchni ziemi nic nie zostaje. Czasami nawet wcześniej, bo na czosnek czai się sporo leśnych zwierząt. Stąd nawet nazwa gatunku, bo według niektórych czosnek niedźwiedzi to przysmak obudzonych ze snu zimowego niedźwiedzi. 

Takie świeże i młode, wiosenne liście lubię własnie najbardziej. Nic do nich więcej nie trzeba. Poza wspomnianą na początku sałatką z jajem na twardo (plus majonezem lub oliwą), są genialne do wszelkiego rodzaju mieszanek sałatkowych. Używam ich też podobnie jak rukolę, np. do carpaccio. A lekko podgotowane lub tylko zblanszowane - do wiosennych zup i sosów. Dobrze dowalić wtedy dużo pleśniowego sera - fajnie razem dają radę.

Niestety czosnek, podobnie jak papryczka, najlepiej smakuje świeżo po zerwaniu. Przechowywany dłużej dużo traci. Nie oszałamia już tak bardzo i dlatego pewnie nie jest tak popularny i rozpowszechniony jak inne zielone dodatki w kuchni. Rosjanie go podobno kiszą jak kapustę i ogórki, a Niemcy świeże liście marynują w oliwie. Próbowałem robić jedno i drugie - efekt był daleki od oczekiwanego. Waliło kompostem i nie było najsmaczniejsze. Ale możliwe, że po prostu coś źle robię i spieprzyłęm.

Można też czosnek niedźwiedzi mrozić - zachowuje wtedy dość dużo smaku i zapachu, ale po rozmrożeniu zamienia się w zieloną szpinakopodobną breję i traktuję go wtedy tylko jako dodatek do zup, albo pokrzywowego pesto.

Ususzony czosnek niedźwiedzi, który ostatnio można nawet kupić w sklepach, kompletnie traci ostrość i czosnkowość. Zostaje tylko lekko torfowy posmak suszonego szczypioru. Mój obisty patent na przechowywanie własnoręcznie ususzonego w suszarce do grzybów czochnu, to zalanie go oliwą z oliwek, a nastepnie uzupełnienie strat czosnkowatości przy pomocy kilku główek zwykłego, normalnego polskiego czosnku. Taka aromatyzowana oliwa jest baaaardzo w porządku i pozwala mi bez większych przeszkód przetrwać do następnych zbiorów.

I na koniec - są podobno hardkorowcy, którzy robią na nim nalewki. Próbował ktoś? Zawsze jestem zdania, że przepis, który zaczyna się od "weź litr bimbru" to dobry przepis, ale do czosnkowych nalewek jakoś nigdy nie miałem śmiałości. Czosnkowy bimber? No nie. Zdecydowanie nie.

PS: Nie napiszę nic o trujących konwaliach, które według niektórych można pomylić z czosnkiem niedźwiedzim. Nie można. Konwalia pachnie konwalią, a czosnek czosnkiem - kto twierdzi inaczej, niech idzie do lekarza. Takiego od nosa.



1 komentarz:

  1. Od początku Twojego artykułu kojarzy mi się to właśnie z konwaliami, u nas w lesie bukowym jest ich pełno. Ale skoro jest taki zapach... Kurde, te liście ma mało charakterystyczne ten Twój czosnek.

    OdpowiedzUsuń