poniedziałek, 12 maja 2014

Lampa naftowa Jupiter-1


"Ze świata czterech stron,z jarzębinowych dróg,
gdzie las spalony, wiatr zmęczony,
 noc i front,
gdzie niezebrany plon, gdzie poczerniały głóg,
wstaaaaaaaaaaaaaaaaje dzień." 

- Prawo i Pięść

Parę lat temu kolega Rufles odkupił od AMW (Agencji Mienia Wojskowego) jakieś przemysłowe ilości fajnego sprzętu za BŚP (Bardzo Śmieszne Pieniądze). Coś mi strzeliło wtedy do głowy i zanabyłem u niego kilkadziesiąt sztuk pałatek LWP i podobną liczbę ogólnowojskowych lamp naftowych Jupiter-1. Przez kilka ładnych sezonów idealnie sprawdzały się jako prezenty dla bliższej i dalszej Rodziny tudzież Krewnych i Znajomych Królika. Bo to fajny sprzęt jest. I idealny na prezent.


Tak, do pałatki można się czepiać, że ciężka, nieporęczna i przestarzała. Że przemaka, że to dupa a nie ponczo. I, że nikt nigdy nie wyspał się w tym idiotycznym namiocie złożonym z dwóch pałatek.

A ja ją nawet lubię. Ma fajny oldskulowy styl i milion zastosowań. Ostatnio zbudowałem z niej tymczasowy daszek podczas niespodziewanego deszczu i bardzo się cieszyłem, że ją akurat miałem ze sobą.  I choć, oczywiście są lepsze patenty na niezmoknięcie - do pałatek wartowniczych mam sentyment. 

Podobnie sprawa się ma z lampami naftowymi. Jupiter-1. To tak klasyczny model, że już bardziej klasycznie się chyba nie da. Może nie świeci tak zabójczo jak lampy ciśnieniowe, ale to czytania książki w środku lasu wystarczy. I jest tania, więc nie ma płaczu jak się zepsuje czy zgubi. Kurczę, paczka fajek kosztuje dziś więcej niż ta lampa.

Mogłem oczywiście kupić Petromaxa, Geniola, Colemana czy Tilly. Jednak podstawowy problem z lampami ciśnieniowymi to cena. Za jednego Petromaxa HK500 mogę kupić 44 Jupitery-1. Czterdzieści i cztery! Rachunek ekonomiczny jest prosty.

Lampa naftowa, ten genialny wynalazek Łukasiewicza, zawsze mnie kręciła. Do używania jej odstraszały mnie tylko względy bezpieczeństwa. Każdy widział na westernach jak się puszcza z dymem stodołę pełną bandziorów, prawda? Wystarczy do środka wrzucić zapaloną lampę, która na filmach zawsze działa jak koktajl Mołotowa. A potem główny bohater wali nieskończoną liczbę razy (z sześciostrzałowca) do wyskakujących z płonącego budynku zbirów i odjeżdża w kierunku zachodzacego słońca. Napisy końcowe.

Trochę strach zasnąć przy czymś takim, myślałem.

A potem swoje lampy woziłem luzem w samochodzie, który trząsł jak stary ruski rollercoaster. Wjazd na pięciozłotówkę na płaskiej drodze kończył się zazwyczaj wybiciem zębów albo połamaniem kręgosłupa. Ale lampy jakoś nie udało mi się zbić. Pamiętam też moje zdziwienie, kiedy jako dzieciak zobaczyłem chłopa wracającego z pola wozem drabiniastym wypełnionym słomą. Z przodu i z tyłu wozu miał poprzyczepiane lampy naftowe. W wozie ze słomą!

Skoro więc lamp naftowych używano w nieresorowanych dyliżansach, na kolei żelaznej i we wojsku, to czemu ja miałbym się obawiać? I rzeczywiście - przez te parę lat jakoś nie udało mi się puścić z dymem żadnej wioski, ani nie spłonąć osobiście.

Obsługa jest banalnie prosta i idiotoodporna (co jest szczególnie ważne w ciemności i po pijaku). Dolewasz nafty, wysuwasz kawałek knota i podpalasz. Opuszczasz klosz, regulujesz płomień i gotowe. Nie ma tu żadnego wstępnego podgrzewania, pompowania pompką, wskaźników ciśnienia czy koszulki żarowej, która mogłaby się spalić przy nieodpowiedniej obsłudze. Trzeba tylko uważać, żeby nie przeginać z wysokością płomienia, bo okopci nam klosz, a knot zacznie spalać się w rekordowym tempie.

W tych Jupiterach z demobilu knoty były już stare, sparciałe i trochę kiepsko działały. Kupiłem więc w sklepie ogrodniczym paczkę nowych (3 pln), wymieniłem i teraz wszystko działa pięknie i świeci jasno.

To bardzo ekonomiczne źródło światła. Na jednym litrze nafty oświetleniowej można opędzić pięć lamp przez całą noc. A jeśli ktoś uważa, że w dzisiejszych czasach nafta to cholernie drogie paliwo (bo nadzwyczajnie tania to ona nie jest), to może poeksperymentować z tanimi rozpałkami do grilla i paliwem do lampek olejowych. Niektóre mieszanki na stacjach benzynowych dają ładny płomień, spalają się bezdymnie i jeszcze do tego pachną lawendą albo olejkiem patchouli (WTF is patchouli?). Ale są też takie, które okopcą nam cała okolicę i zjarają knota. Dlatego wolę używać nafty. 

Jak dla mnie, jako oświetlenie off-the-grid, lampy naftowe są niezastąpione i trzymam je na wszelki wypadek razem z paroma paczkami świeczek. Parę razy się przydały -  kiedy burza pozrywała linie wysokiego napięcia w okolicy czy kiedy zjarał się transformator. Ale na imprezach też się przydają.

Są oczywiście tacy, którzy uważają, że dają za mało światła. To prawda - ich moc oceniam na jakieś pięć świeczek.  Zawsze można do nich dorobić odbłyśnik, na przykład z lusterka sygnalizacyjnego, czy zestawu do make-upu buchniętego narzeczonej z torebki. Albo z lustra odkręconego w kiblu w pociągu. I wtedy możemy sobie to światło multiplikować dowolną liczbę razy.


Ale umówmy się, one nie służą do zalewania morzem światła perymetru wokół strategicznych instalacji nuklearnych. Służą do oświetlenia przestrzeni w ciemnej norze, albo do oznaczenia pozycji. I w tym są świetne.

A poza dostarczaniem światła do czytania książek, wytwarzają przy okazji trochę ciepła. I można ogrzać sobie łapy, czego nie potrafią najnowocześniejsze nawet lampy diodowe.

Nawet ten ich specyficzny smrodek spalanej nafty ma swój klimat.

Dobra - lubię po prostu posiedzieć sobie czasem przy lampie naftowej pod pałatką, mrucząc partyzanckie murmurando i niestraszne mi wtedy deszcz czy zawierucha, człowiek ni zwierz. ;)

8 komentarzy:

  1. thinkpad x201? :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Łoj, to chyba coś z serii T40/T41 było. Fajna podstawka pod garnki.

      Usuń
  2. Jako szczęśliwie obdarowany zapytam gdzie kupował knoty . ?

    OdpowiedzUsuń
  3. ja często kupuje sobie sprzed z mienia wojskowego, co prawda nigdy nad lampą nie myślałem, ale faktycznie może się dobrze sprawdzić na bezdrożach i nie tylko.

    OdpowiedzUsuń
  4. Super tekścik. Dawnymi czasy wędrowałem po górach z lampą naftową w bocznej kieszeni plecaka i przez kilkanaście lat nie stłukła mi się ani razu. Za to butelka nafty się stłukła :)

    OdpowiedzUsuń
  5. -Kolego w pełni cię popieram, ująłeś to superowo.
    pozdrowienia.....

    OdpowiedzUsuń