środa, 19 lutego 2014

Ner Tamid/Lux Perpetua - projekt z dupy

Żeby cokolwiek ugotować w lesie potrzebujemy ognia. Oczywiście można targać ze sobą ciekawe kuchenki na różniste, mniej lub bardziej dostępne paliwa, jednak najbardziej dostępnym (i odnawialnym przy okazji) źródłem energii u nas jest patyk.

Patyk trzeba jakoś podpalić, prawda? Zawsze mam przy sobię zapalniczkę, ale od jakichś 10 lat noszę też krzesiwo. Bo lubię krzesiwa, bo to fajna rzecz, bo warto expić skilla. Zapałki i zapalniczki są ok, ale kiedyś się kończą. A krzesiwko działa i nie wymydla się bardzo bardzo długo. Niekończąca się zapałka.

Swoje pierwsze krzesiwko dostałęm od przyjaciela, który w służbie Najjaśniejszej Rzeczypospolitej zajmuje się umacnianiem demokracji i słowiańskiego stylu życia na Bliskim Wschodzie i nie tylko. Bardzo amerykańskie kontraktowe krzesiwko żelazocerowe z blokiem magnezowym. W przeciwieństwie do chińskich podróbek dawało bardzo ładne i ciepłe iskry. Popełniłem nawet kiedyś recenzję, która można przeczytać u PiteraM: http://guns.com.pl/firestarter.html


Po latach używania doszedłem jednak do wniosku, że krzesiwo magnezowe to nie jest to, co tygrysy lubia najbardziej. Iskrownik jest nikczemnie cienki w porównaniu z nowoczesnymi, komercyjnymi krzesiwkami. Po prostu grubszym i dłuższym krzesiwem dużo łatwiej zapalić dowolny łatwopalny i odpowiednio zmechacony materiał, nawet bez użycia opiłków. Sam blok magnezu jest też dużo za duży, nieporęczny i niewygodny. Potrafię sobie poradzić bez niego i w gruncie rzeczy zajmuje tylko miejsce w kieszeni.

Doświadczenie pokazuje jednak, że nie zawsze da się znaleźć odpowiednią rozpałkę (choć prawie zawsze). Pomyślałem sobie, że fajnie byłoby mieć przy sobie troche wiórków magnezowych. Bardzo łatwo rozpalić ogień krzesiwem kiedy wszystko dookoła jest suche jak pieprz. Ale kiedy deszcz dookoła leje non-stop, jestem przemoczony od skarpetek po czapeczkę i za cholerę nie mogę znaleźć nawet suchego kawałka chusteczki, to takie opiłki trzymane na taki wypadek - mogłyby się przydać. Nie muszę do tego nosić wielkiego klocka magnezu. Wystarczy odrobina.

W jakiej formie nosić ze sobą magnez, żeby nie przeszkadzał na codzień a jednocześnie był pod ręką gdy znajdziemy się w głębokiej dupie? To wcale nie jest głupie ani śmieszne pytanie. Takich przydatnych przydasiów jest cała masa i gdybym chciał to wszystko ze sobą targać, to musiałbym nawet po fajki do kiosku chodzić ze 120-litrowym plecakiem garbie. Wolę bez. 

Tu z pomocą i inspiracją przyszła mi moja obrączka ślubna. Chcieliśmy mieć z Anką niepowtarzalne i jedyne w swoim rodzaju pierścienie. Od Mariusza "Tlima" Przybyłowskiego dostałem trochę jego damastu, płatnerz przekuł to na dwie obrączki, potem jeszcze tylko obrabiarka CNC i okucie w srebro u Jaśka Suchodolskiego z "Wasze Obrączki". Fakundo. Niewiele brakowało, a bralibyśmy ślub bez obrączek.

Wyszły ogromne - to tak duże bydlęta, że Anka swoją trzyma na półce, a ja zazwyczaj noszę na szyi. Ale się za bardzo nie przejmuję, bo noszenie pierścienia jedynego na szyi ma długą tradycję, jest bardzo tolkienowskie oraz Ą i Ę. Przy tym bardzo bardzo wygodne i bezpieczne. 

Dlaczego bezpieczne? Byłem niedawno na bardzo zacnym szkoleniu z ratownictwa przedmedycznego (łażę na różne pierwszopomocowe kursy, bo lepiej umieć niż nie umieć), które prowadzili panowie z fundacji byłych żołnierzy GROM. W przerwie pomiędzy opatrywaniem amputowanych kończyn i łataniem podziurawionego jak sito symulanta, pogadaliśmy o bezpieczeństwie noszenia obrączek. Jeden z gromowców opwiedział prześmieszną dykretyjkę o tym, jak po powrocie z zagranicznej misji chciał skosić przydomowy ogródek i prawie stracił palec, który wkręcił mu się w linkę od rozrusznika kosy spalinowej. Drugi pan gromowiec opowiedział o koledze, który stracił obrączkę i palucha jednocześnie podczas sportowej próby wsadu piłki do kosza. Przestałem nosić obraczkę na palcu. :)

Tak, czy siak, kształt obrączki i jej sposób przenoszenia uznałem za idealny do stworzenia własnego, niezniszczalnego, magnezowego źródła rozpałki ostatecznej. Projekt nazwałem Ner Tamid/Lux Perpetua. 

Skąd wziąć magnez? Kupiłem w sklepie dla budowlańców anody do bojlera z ciepłą wodą. Pierwsza okazała się zrobiona z jakiegoś gównianego stopu, w którym było co prawda dużo magnezu, ale zdecydowanie za słabo sie jarała jak na moje potrzeby. Druga, według producenta, składała się w 99% z magnezu, łatwo się dawała skrobać a opiłki dawały fajny żar. 

Znajomego ślusarza poprosiłem o wytoczenie 40 sztuk obrączek o wymiarach identycznych jak moja. Zrobił mniejsze -  nie wiem czemu (ale to nie problem). Gorzej, że nie wiem, które są zrobione z której anody. :)

Przez ostatnie pół roku je testowałem. Raz awaryjnie odpaliłem szluga. Trochę obrączek rozdałem krewnym i znajomym, którzy mają coś wspólnego z rozpalaniem ognia w dziwnych miejscach. Przez grzeczność nikt nie zjebał ich na forum publicznym. Nawet Survivaltechy. Dzięki! W takim razie zrobię to ja. :)

Bo projekt Ner Tamid/Lux Perpetua jest kompletnie z dupy. W cieżkich warunkach po prostu nie bangla. Opiłki oczywiście działaja, ale trzeba je jakoś zeskrobać. I tu mamy problem.

Po ciemku, w deszczu i w śniegu, skrobanie ostrym nożem małej i śliskiej obrączki skostniałymi z zimna łapami jest głupie, długotrwałe i łatwo o wypadek. Szkoda paluchów. Silny wiatr rozwiewa te pieprzone opiłki na wszystkie strony, tylko nie tam gdzie chcemy. Można oczywiście użyć do skrobania nie noża, ale pilnika, multitoola, okrąglaka do ostrzenia pilarki, a nawet krzesiwka zrobionego ze starego pilnika. Albo trzeć o kamień. Tylko wtedy opiłki są bardzo drobne, słabo sie palą (bo za mało tlenu), a ten cholerny wiatr rozwiewa je jeszcze bardziej.

Można pierścień nasadzić na patyk i dopiero wtedy bezpiecznie skrobać. Ale skoro mamy patyk, który w środku jest suchy, to teoretycznie mamy też rozpałkę, prawda?

Zrobiłem więc fajny, kompletnie nieprzydatny gadżet, którym można się bawić tylko podczas dobrej pogody. Kurczę, ale tak chyba wygląda utylitarność wiekszości  metrotaktycznych gadżetów na rynku. 

Raczej nie polecam, chyba, że dla frajdy, lansu i wygrywania zakładów o łiskacza. Proszę tylko pamiętać -  ja uprzedzałem, że to pomysł z dupy.

No dobra, nie wyszedł. Ale za to jest ładny i ładnie się starzeje w miarę używania :)







6 komentarzy:

  1. Ja bym przestał kosić i grać...

    OdpowiedzUsuń
  2. Oj Wyszu! Po jakie licho tak kombinujesz i wyważasz otwarte drzwi? Wystarczy kupić miękkie krzesiwo i masz 2 w 1. :-)
    A zwiewaniu wiórków też można zaradzić.
    Staszek

    OdpowiedzUsuń
  3. masz jakiś wolny krążek z tego magnezu ?
    uwak

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cześć Uwaku. Nimam już, wzystko się rozlazło.

      Usuń
  4. A propos noszenia obrączki... W filmie Otchłań (czasami "Głębia", a w oryginale "Abyss") J. Camerona jest taka scena jak obrączka uratowała facetowi życie, bo włożył ją w zatrzaskujące się grodzie. Więc zastanów się lepiej czy na szyi czy na ręku ;)

    OdpowiedzUsuń