Jak co roku, kiedy tylko spadnie pierwszy śnieg, siostra Mariana przybiega do mnie i krzyczy od progu: "Dzieci to kurwa znowu zżerają a potem plują i rzygają wszędzie! Co robić?
Siostra Mariana mieszka bowiem pośrodku pigwowego sadu. Niby po obrzeżach rosną tam jeszcze jakieś biologiczne zasieki: kolczaste głogi i dzikie róże a ze śliwek to ulęgałki i tarnina, ale marianowy sad głównie tą głupią pigwą stoi.
Właściwie to powinienem napisać - głupim pigwowcowem. Pigwa i pigwowiec zawsze się ludziom pierdolą, bo mają podobne nazwy i na pierwszy rzut oka wyglądają podobnie.
Obydwa te drzewka są nikczemnego wzrostu i na potęgę rodzą niesamowicie pachnące, ale kwaśne i paskudnie smakujące owoce. Pigwowiec jest jednak łatwiejszy w uprawie niż pigwa, ma mniejsze wymagania glebowe a pachnie jeszcze bardziej obłędnie niż pigwa i jest przez to fajniejszy w nalewkach. Dziwnym więc nie jest, że Marian, u którego każdy przepis zaczyna się od słów "Weź litr bimbru...", dbał o te pigwowce bardziej niż o uzębienie.
Co jednak zrobić w sytuacji, gdy dzieci nie chcą pić nalewki na bimbrze ani żreć surowych owoców "bo niedobre"? W takich chwilach z pomocą przychodzi nam niezawodny poradnik "Jedyne praktyczne przepisy konfitur, różnych marynat, wędlin, wódek, likierów, win owocowych, miodów oraz ciast" autorstwa kobiety światowej, celebrytki kulinarnej, la femme terrible XIX-wiecznej Warszawy, Lucyny von Bachman, primo voto Staszewskiej, secundo voto Mbwelembwele, tertio voto Iwanowej, quarto voto Ćwierczakiewiczowej.
Uzbrojony w potęgę oręża dziewiętnastowiecznej sztuki kulinarnej, powtarzam siostrze Mariana co roku, jak szatanistyczny rytuał jakiś:
"Zrób jak radzi Pani Lucyna i dowal do herbaty zamiast zamorskiej cytryny. Jest kwaśniejszy i bardziej soczysty. Dzieci będą miały w organizmie witaminy i inne tam pierdoły."
Siadamy więc razem i czytamy grubym dwugłosem:
"Świeżość i wybór dobrego prowiantu jest pierwszym warunkiem dobrej kuchni, bo ze złych rzeczy nic dobrego wytworzyć nie można.
Świeże owoce umyć należy, rozkroić na pół, usunąć gniazda nasienne i nakarmić niemi prosięta lub parobkom rzucić. Pozostały miąższ wraz ze skórkami pokroić na niezbyt grube fragmenta i dokładnie wymieszać z cukrem najgrubszym, licząc kwartę cukru na garniec owoców. Zostawić w miejscu ciepłem na dób kilka, mieszając co czas jakiś drewniana kopyścią a następnie przełożyć wraz z syropem do słoiczków kamiennych. Nakryć natłuszczonym papierem bądź świńskim pęcherzem, zawiązać dokładnie szpagatem i wekować przez kwadrans we wrzącej wodzie. Do herbaty zimą podawać na przeziębienie, suchoty, koklusz i dolegliwości wszelakie."
A potem siostra Mariana nakręcona witaminą C, tradycyjnie... A tam, nieważne.
Kubeczek z Tatą Muminka. Szacuken.
OdpowiedzUsuńWażne. CO siostra Marina?
OdpowiedzUsuńZ czystej ciekawości - czy tu się jeszcze coś będzie działo, czy już tylko facebook?
OdpowiedzUsuńBędzie, będzie :)
UsuńWidzę że tak. Fajnie bo facebook nie mój.
Usuń