środa, 31 maja 2017

Łokieć Surwiwalowca

- Jakim strasznym wstydem jest dziś wyjście z piłą do lasu. Przez to, co się teraz dzieje, całą ta masowa wycinka wszystkiego co jest wyższe niż szczypior cebuli, ten ciągły łomot zarzynanych łańcuchów i smród niestygnących nawet na chwilę pilarek zaczyna sprawiać, że łapię doła. Ludzie patrzą na mnie jak na mordercę, choć staram się wycinać tylko drzewa chore, zagrażające życiu lub zdrowiu, mające wadę genetyczną lub zasadzone w wyniku przestępstwa.

- Masz po prostu problem z łokciami. - skomentował Marian mieszając zupę w wiszącym nad ogniskiem wielgaśnym garze.

- Coś jak łokieć tenisisty? Zespół cieśni nadgarstka?



- Nie, kretynie. Większości ludzi ręce zginają się tylko w jedną stronę - do siebie. Egoistyczna dosiębierność, zagarnianie pod siebie to naturalna, immanentna cecha gatunku ludzkiego. A ty jesteś niepoprawnym altruistą i chciałbyś naprawiać cały świat. Ja zresztą też, różnimy się jednak tym, że ja zdaję sobie sprawę, że całego świata nie naprawię i moje wysiłki to zaledwie kropla w morzu potrzeb. Dlatego staram się skupiać na najbliższym otoczeniu, a zwłaszcza na najbliższym z możliwych - na sobie. Tu mogę zdziałać najwięcej a efekt będzie przynajmniej widoczny. Łatwo bowiem jest się przejmować okrutnymi polowaniami na morświny, losem żółwi zaduszanych przez torebki foliowe, topniejącymi czapami lodowymi i ginącą dżunglą amazońską.

Dużo trudniej jest sprzątać po swoim psie, segregować śmieci i nie palić nimi w piecu. Nakarmić potrzebującego i pomóc sąsiadce narąbać drewna na opał. Oczywiście każdy sam sobie wybiera co i gdzie chce robić, komu i jak pomagać. Chcesz sponsorować budowę studni w Południowym Sudanie? Proszę bardzo. Ale nie zamydlaj mi oczu dobrem ludzkości i troską o środowisko naturalne, jeśli jednocześnie robisz gnój i łajno na własnym podwórku.

- Mógłbym robić i to i to!

- Ale tego nie robisz! Skup się na jednej, konkretnej rzeczy. Wkurwia cię masowa wycinka? Mnie też wkurwia. Wczoraj widziałem chłopa, który ciągnął po asfalcie świeżo ściętą, kilkunastometrową brzozę z zagajnika koło monopolowego. Koniem ciągnął! Gdyby mnie Otokar nie przytrzymał, to bym chłopinie łeb urwał. Ale wiesz, co? zamiast wyrażać oburzenie i zaniepokojenie, pochylać się z troską i ronić łzy, weź po prostu zrób coś, cokolwiek. Na przykład posadź drzewo. Albo pięćset drzew.

Sadzonki można wziąć z leśnictwa albo z gminy. Burmistrz przebąkiwał, że to żaden problem. W starostwie dopytać o tereny na których można dokonać nasadzeń - nieużytki, pasy zieleni, tereny poprzemysłowe. Skrzyknąć krewnych, znajomych, kółka gospodyń wiejskich, lokalnych społeczników i celebrytów a potem posadzić drzewa na prywatnych działkach tubylczej ludności. Albo pójść w guerilla gardening i cichaczem sadzić drzewa w miejscach publicznych metodą partyzancką. Liczba rozwiązań i możliwości jest nieograniczona. Nakład sił i środków - niewielki. A efekt - zajebisty! Że o szacunku na dzielni, sławie mołojeckiej i niekłamanym podziwie w oczach nieskromnych dziewcząt nie wspomnę.

- Wiesz co, Marian? Spróbuję.

- Nie, Kuba. Nie bądź cieciem. Jak mawiał mistrz Yoda: Do. Or Do Not.

There Is No Try.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz