czwartek, 20 sierpnia 2015

Kuchenka SurvivalTech mod.04 wer.666

SurvivalTech to ci kolesie, którzy uzbrojeni po zęby biegają po lesie w dziwnym maskowaniu i święcie wierzą, że są gotowi na inwazję Jaszczuroludzi z Kosmosu. Zmartwię Was chłopaki - na wszystkich nas nie starczy Wam amunicji! A nasze dzidy laserowe są lepsze niż Wasze dzidy laserowe.

No i te Survivaltechy zrobili kiedyś własną kuchenkę ekspedycyjną.

Kuchenki i piecyki do gotowania w terenie to kupa zabawy. Można zrobić je z wszystkiego - ze starych puszek, z kawałka rury, ze starego ociekacza na zlew, z samego zlewu, z pojemnika na srajtaśmę, z azbestu, z obudowy od kompa, z samochodowych elementów blacharskich itp. Z wszystkich tych fajnych rzeczy, które występują w polskich lasach w dużej obfitości, bo jakiś chuj je wyrzucił. Problem jest tylko jeden. Ciężko potem taką zaadaptowaną w charakterze rusztu studzienkę kanalizacyjną przenosić ze sobą na większe odległości. Bo ciężko, bo niewygodnie, no i brudno.


Rozpaliliśmy kiedyś na wydmach grilla zrobionego z takiej zdobycznej studzienki i kilku cegieł. Grill działał na szyszki i był fachowo okopany w wydmie, żeby ukryć blask płonących szyszek przed niepowołanymi oczami. Nie przewidzieliśmy tylko, że darcie ryja niesie się po wodzie bardzo daleko i szybko skończyliśmy z tymi ryjami wdeptanymi w wydmy przez panów z morskiego oddziału straży granicznej. Po wzajemnej wymianie uprzejmości, dźwigni i rzutów dżudo przystąpiliśmy do wspominania wspólnych znajomych, po czym panowie odprowadzili nas grzecznie do obozu. Straszny wstyd.

Gdybyśmy mieli ze sobą kuchenkę ekspedycyjną mod.04, to nie musielibyśmy się tak męczyć z dźwiganiem tej studzienki, bez obciążenia szybciej byśmy wyszli z okrążenia, a i wpierdol pewnie mniejszy byśmy dostali. Bo podobno w pewnych kręgach kuchenka SurvivalTechów jest bardzo rozpoznawalna. Na przykład u Straży Granicznej albo w pierdlu.

Wiadomo o co chodzi. Ta ichnia kuchenka to po prostu coś pomiędzy składaną kuchenką na paliwa stałe (jak choćby Esbit) a turbo-rurą. Taki miniaturowy, składany piec z otwartym paleniskiem do spalania wszelkiej maści śmieci - patyka, kory, szyszek, kartonu, klocków lego, starych rachunków i niezapłaconych mandatów. Wygląda jak blaszany śmietnik, któremu ktoś dorobił okienka i blanki, żeby wyglądał jak zamek w Cardiff a nie jak śmietnik. Konstrukcja składa się z 4 blaszanych ścianek i podstawki na żar i popiół. W zestawie do najnowszej wersji jest jeszcze podstawka do opalania paliwkiem turystycznym, ale ja mam lęki przed używaniem paliwek, więc nie używam.

Po pierwsze, paliwko kojarzy mi się z tymi cholernymi składanymi mikrokuchenkami Esbita, których szczerze nienawidzę. Nic nie da się na tym nic zrobić, poza prowizorycznym podgrzaniem puszki i (od biedy) zagotowaniem kubeczka wody. Śmierdzi to na pięć kilometrów a zapachu nie można się pozbyć przez trzy dni. Jeśli wrzucisz to do plecaka z czystą termokoszulką i paczką kabanosów, to bądź pewien, że wszystko będzie później walić paliwkiem do końca twojego życia. Wiem już, dlaczego dostawali to esesmani - żeby się skurwysyny przyzwyczajali do zapachu siarki, smoły i ogni piekielnych. 

Po drugie, na jakimś górskim wypadzie do Vysnych Ruzbachów, podpierdzieliliśmy z knajpy dużą kryształową popielniczkę, w której jak debile paliliśmy paliwka Polsportu, żeby się ogrzać i poświecić sobie wieczorami. Któregoś razu popielniczka znienacka pieprznęła jak granat i gdyby nie to, że wszyscy leżeli już na podłodze, to... no w sumie, to też by wszyscy leżeli na podłodze, ale trochę bardziej obesrani i pokrwawieni.

Wracając do piecyka. Ten kompaktowy piecyk, bo tak chyba wolę nazywać kuchenkę SurvivalTechów, to tak naprawdę komin. I jak komin, po rozpaleniu zasysa powietrze z dołu i dotlenia materiał w palenisku a nadmiar energii wyrzuca górą. Bawiłem się trochę poprzednią wersją - rozpaliłem w środku śmiecia z igieł sosnowych, dwóch szyszek i kilku skrawków kory brzozowej. I jak płomień zaczął jeść, to się miło zdziwiłem. Cug jest bardzo zacny, jak na takie 
maleństwo. Z ciekawości dorzuciłem mały kawałek słoniny. Kuchenka się nagrzała jak małe amerykańskie V8 i zaczęła wydawać dziwne dźwięki. Kurczę, naprawdę niewiele jej wystarczy tej małej. Można sie przy tym ogrzać i sobie poświecić. Fajne. Fajniejsze niż czechosłowacka popielniczka.

Nowa wersja na większy otwór wrzutowy. Wygodniej teraz dorzuca się patyki w trakcie gotowania -  poprzednio dorzucałem głównie od góry, co wymagało zdjęcia naczynia z rusztu (nieco upierdliwe). Jest też zrobiona z nieco grubszej blachy, ale, żeby utrzymać podobną wagę ma więcej dziurw i w innych miejscach. Trochę ze złośliwości, a trochę z ciekawości, paliłem w niej przez 4 miesiące różnymi dziwnymi rzeczami. Domowymi ciasteczkami. Starymi frytkami z Makdonalda. Torebkami foliowymi i detką rowerową. Zniczem "Memento. Pamięć jest najważniejsza 72h" też paliłem. Niestety nie udało mi się jej zepsuć. 

Działa prosto, nieskomplikowanie i skutecznie. Wystarczy luźno napchać kuchenkę w miarę stałym paliwem, ewentualnie lekko podlać oliwą z oliwek lub dorzucić kawałek świeczki i rozpalić. Można gotować od razu, ale ja wolę napchać jeszcze raz (jak już pierwsza porcja się wypali a kuchenka nabierze pałeru) i dopiero wtedy ustawiać garnek.

A potem dorzucamy kolejne porcje tego czegoś czym akurat palimy. I to jest chyba w niej najfajniejsze: wielopaliwowość. Nigdy nie wiemy czy miejscu w które idziemy będzie suchy Pan Patyk. Czym i gdzie będziemy mogli palić. Nie musimy targać ze sobą kartuszy i butelek z opałem. Chcesz palić styropianem i gumą - proszę bardzo. Chcesz ekologicznie i wykwintnie użyć uschniętej lawendy i jałowca - też dobrze. Choose your weapon. Ale chyba najlepiej i najprościej palić zwykłymi patykami.

Kuchenkę warto ustawiać otworem wrzutowym na wiatr, żeby stosik w palenisku sam nam się rozdmuchiwał. Bo przy gotowaniu dłuższym niż 2-3 wrzuty, dolne otwory napowietrzające potrafią się zapchać popiołem i żarem.

Piecyk osiąga naprawdę ładną i wysoką temperaturę. Po dobrym rozbuchaniu potrafi zagotować kubek wody w parę minut a czajnik jakieś 10. Nie liczyłem dokładnie ile - bo kto normalny siedzi ze stoperem przy kuchence?

Minusy tej kuchenki/piecyka? Brak możliwości szybkiego regulowania temperatury. Regulować trzeba na oko, dorzucając mniej lub więcej paliwa oraz kontrolując żar i płomień. Nie nadaje się więc do powolnego bulgotania garnka żurku czy destylacji samogonu.

Rozgrzane ścianki potrafią się czasem odkształcić i puszczać dzikie płomienie przez szparę bokiem.  Ale po ostygnięciu wszystko wraca do swojego kształtu, nie przepala się, nie odgina. Jeśli używamy paliwa, które zmienia stan skupienia na płynny - nie ma bata, żeby trochę nie nie ulało dołem, dlatego lepiej nie używać benzyny lotniczej, bimbru i foczego tłuszczu, bo wyjaramy dużą dziurę dookoła kuchenki.


Po paleniu śmieciem zostają nam sadza i nagar. Ale ponieważ kuchenka nie ma zakamarów, które trudno byłoby doczyścić, to codzienna higiena intymna nie będzie sprawiać kłopotów. Do najnowszej wersji SurvivalTechy dodają pokrowiec, więc nie upierdolimy sobie całego plecaka czarnym syfem. ale na wszelki wypadek i tak wrzucam ją do kieszeni na system hydracyjny a nie do głównego wora.

Podsumowując.

Przyznaję, że na początku niespecjalnie mi się ten patent podobał. Na początku. Po cholerę mi kuchenka? Menażkę czy kociołek można oprzeć o dwa grubsze patyki, kamienie, ewentualnie wykopać sobie dołek i w nim rozpalić ogień z drobnicy. Serio, kto potrzebuje do tego jakiejś konstrukcji? Otóż nie. 

To bardzo przydatna rzecz, zwłaszcza w miejscach, gdzie trzeba na szybko coś podgrzać, a nie chcemy/nie możemy rozpalać ogniska i jednocześnie musimy uważać, żeby nie zjarać jakiegoś parku narodowego. A potem możemy pójść sobie dalej. Używanie jej do kiblowania w miejscu jest trochę bez sensu - kuchenka powstała jako kuchenka ekspedycyjna do noszenia zamiast kuchenki gazowej. I taka jest.

Miejsca zajmuje niewiele i waży mniej niż palnik + butla. Złożona na płask i wrzucona do plecaka czy kieszeni bojówek jest dużo sensowniejszym rozwiązaniem niż naprędce sklecony DIY piec rakietowy z puszek po browarze czy wspomniana wcześniej studzienka kanalizacyjna z odzysku.


No i jeśli używasz takiej kuchenki to masz od razu +10 do szacunu na rejonie. Podobno Dalajlama, Ronaldo, Rocco Siffredi i Sandra Bullock też mają takie, bardzo chwalą i jarają się nimi przepotwornie.

5 komentarzy:

  1. Każdemu według potrzeb. Kolega taką ma. Lekkie nie jest, a moim zdaniem mały kartusz + palnik ważą podobnie. Oczywiście w kartuszu może skończyć się gaz, tak tak, rozumiem ...
    A "złożona na płask i wrzucona do plecaka czy kieszeni bojówek", no cóż - to jednak spory kawałem kwasówki, więc nieco wazy. Raczej nie chciałbym aby dyndało mi to przy udzie.
    Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Sam używam. Najfajniejsze kilka kawałków blachy jakimi się w życiu bawiłem (nie licząc zbroi płytowej).
    Ale z chęcią zobaczyłbym tę studzienke kanalizacyjną w akcji. Masz jakieś zdjęcie?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tylko miedzioryty z dinozaurami. To było jakoś w 1992-1993 :).

      Usuń
  3. Kuchenka w swej prostocie jest genialna. Dowolne paliwo - dobra wydajność. Wszystko pięknie. Jedno małe ale - moja kuchenka po krótkim wyjeździe w góry (dość wysokie, śnieg był...) straciła fason. Blachy mimo swojej solidności powyginały się (na pewno nie na skutek urazu). Tak, że teraz nie stoi już prosto i nie jest taka stabilna. Smuteczek. Zrobiłem zdjęcia, wysłałem do producenta. Obiecał przesłać nową. Niestety na obietnicy się skończyło. Tak, że koncepcję jak najbardziej polecam, ale chyba nie producenta. Choć bardzo bym chciał.

    OdpowiedzUsuń