piątek, 13 lutego 2015

Samobieżna koza bojowa

"Każdej nocy nawiedza mnie ta koza, bezdźwięcznie otwierająca i zamykająca pysk"
Człowiek, który się gapił na kozy

Dzięki uprzejmości pewnego zaprzyjaźnionego Żmudzina, mogliśmy przetestować nowy model samobieżnej kozy bojowej, który ma wejść na wyposażenie austriackiej marynarki wojennej w Zell am See już w przyszłym roku. Projekt powstał przy współpracy New Earth Army - tajnej i eksperymentalnej jednostki US Army, której operatorzy posiadają paranormalne zdolności i palą przepotworne ilości zielska.

Koza bojowa bazuje na starym i sprawdzonym sposobie Aborygenów na przetrwanie wyjątkowo zimnych nocy, zwanym "nocą na trzy psy": 

Kładziemy się na ziemi między dwoma psami, a trzeci, którym się przykrywamy, służy nam jako kołdra. Badania terenowe udowodniły, że w warunkach bojowych trzy psy z powodzeniem zastąpić jedną kozą.



Cięcia budżetowe to bolączka większości takich projektów.

By konstrukcja była bardziej mobilna, wyposażono ją w płozy. Dzięki temu możemy zabrać nasz lekki i poręczny piecyk praktycznie wszędzie. Warunkiem niezbędnym jest jednak obecność pokrywy śnieżnej lub zastosowanie smarowania trasy przejścia środkami zmniejszającymi tarcie, np. bobrzym sadłem.

Zalety takiej kozy są nie do przecenienia. Każdy kto spał kiedyś zimą w namiocie albo dziurawym szałasie wie, jak wkurwiajace potrafi był przenikające człowieka na wskroś zimno. W takich chwilach zastanawiasz się, czy rzeczywiście kochasz to co robisz i czy nie warto było jednak zainwestować w jakieś hobby w którym występują: plaża, laski w bikini i drinki z palemką w dużych ilościach.

Dzięki kozie bojowej możemy uzyskać Efekt Spa w każdych warunkach. Koza nagrzewa się błyskawicznie i daje sympatyczne, promieniujące ciepło, nieporównywalnie mi bliższe niż bezduszny powiew korporacyjnej klimatyzacji i ciepły bulgot atomowych grzejników. Wnętrze NS-a staje się przytulną sauną w pięć minut, a po piętnastu - na fajerkach skwierczą połcie boczku albo jajka sadzone.

A własnie - jajka!

Zbliżają się Walentynki. Warto więc przypomnieć przepis na Jajo z Kozy, czyli jajo sadzone, usmażone w parówce na kształt serca.

Ingrediencje: bobrowe sadło, jajo, parówka


Egzekucja:

Parówkę rozcinamy wzdłuż, pozostawiając nieprzecięty koniec (ok. 1 cm). Wywijamy ją na zewnątrz i spinamy patyczkiem w kształt serca. Tak przygotowane parówczane serce wrzucamy na rozgrzaną, posmarowaną tłuszczem patelnię i do środka wbijamy jajo. Można posypać serem, jak ktoś ma. Trzy minuty i gotowe. Love is in the air.


Smacznego!

2 komentarze:

  1. Hej.

    Pomyliłeś daty, dzisiaj jest piątek trzynastego, a nie Prima Aprylis :)
    Swoją drogą dzięki za wpis, dawno nie było nic do poczytania na blogu. Dzięki również za pomysł na patent śniadaniowy dla Mojej Lubej na sobotni ranek.

    Pozdrawiam,

    IWAN

    OdpowiedzUsuń
  2. Kutwa, nie mam parówek.
    A Koza jeszcze śpi...

    OdpowiedzUsuń