W tym roku Wigilia i ostatni dzień Chanuki wypadają tego samego dnia. Pszypadeg? Nie sądzę.
Inni szatani byli tu czynni!
Niezależnie od podejścia do zorganizowanej religii w jakiejkolwiek formie, czy też opinii na temat personelu naziemnego Pana B., niezależnie od osobistych upodobań i animozji - w takim dniu niespodziewanej koniunkcji świąt warto sobie zapodać tradycyjną polską potrawę - karpia po żydowsku.
Obłędny, stary i sprawdzony przepis na karpia w wersji gefilte fisz został uwieczniony przez niejakiego Zbigniewa Nienackiego.
Nienacki, ojciec Pana Samochodzika, poza powieściami awanturniczo-przygodowymi dla młodzieży, popełnił też popularne swojego czasu dzieło „Raz do roku w Skiroławkach”, które sławę zyskało głównie dzięki wybitnemu opisowi rozbuchanego życia seksualnego mieszkańców małej mazurskiej wioski. Ale nie tylko dzięki temu.
Ten przaśny pornol to kopalnia wiedzy kulinarnej i etnograficznej. Że wspomnę choćby piwniczną opowieść o 7 rodzajach kiszonych ogórków. Lub właśnie tajemny przepis na karpia po żydowsku (uważany w niektórych kręgach za najdoskonalszy), który to przepis „jeszcze przed wojną matka Gertrudy dostała od starej Żydówki z Bart.”
„Widziała to Gertruda Makuch oczami, w których pozostawały resztki snu, w jaki wprowadziło ją Joachimowe granie. Otrząsnęła się jednak i szybko na wielkim stole postawiła półmiski z karpiem zrobionym na słodko, w galarecie, wedle tajemnego przepisu, który jeszcze przed wojną matka Gertrudy dostała od starej Żydówki z Bart.
Do tej potrawy należało wziąć karpia niezbyt dużego, najwyżej do dwóch kilogramów, obciąć mu głowę, wypatroszyć uważnie, aby nie rozlać żółci.
Garnek do przygotowania tej potrawy winien być raczej szeroki i płaski, wypełniony wodą z trzema marchewkami, pociętymi w talarki i dwiema sporymi cebulami pokrojonymi w plastry.
Wodę trzeba było zagotować, włożyć do niej rybę podzieloną na dzwonka i potem gotować na bardzo wolnym ogniu, po pół godzinie dodając dwie czubate łyżki cukru, łyżeczkę soli i sporo pieprzu.
Tajemnica przedziwnego, słodkiego smaku kryła się w powolnym i niezwykle długim jej gotowaniu, nie krótszym niż dwie godziny, a pod koniec gotowania dodawało się garść zmielonych rodzynków i pociętych w piórka migdałów.
Rybę wykładała Makuchowa na półmisek, ale to wówczas, kiedy zupełnie ostygła; przybierała plasterkami marchwi, uprzednio wyrzuciwszy cebule. Potem zalewała ją wywarem z garnka, a właściwie już tylko jego resztką pozostałą po długim i wolnym gotowaniu.
Tak przyrządzony karp miał smak słodki i zarazem pikantny, jadło się go rzecz jasna na zimno, zagryzając bułeczką lub chlebem.”
Smacznego!
Wesołych i spokojnych świąt, niezależnie od tego jakie święta obchodzicie i czy w ogóle jakieś obchodzicie (niewiele mnie to obchodzi :) !
Wesołych i spokojnych świąt, niezależnie od tego jakie święta obchodzicie i czy w ogóle jakieś obchodzicie (niewiele mnie to obchodzi :) !
Święta świętami, a jedzenie jedzeniem. Karpia nie lubię, bo blee i ości, ale to wyżej to ja muszę spróbować, a może nawet mi posmakuje :D
OdpowiedzUsuńJeśli tak się stanie, to dzięki powyższej notce dokonam filozoficznego odkrycia w moim życiu, mianowicie: nie wystarczy sprawdzić, nawet sprawdzać latami, powąchać, poznać, spróbować, dowiedzieć się, nie wystarczy jedno podejście ani dziesięć, trzeba zmienić sposób podawania, a zmieni się sposób odbierania, a to oznacza, że wiele spraw nie do zaakceptowania w moim życiu, stanie możliwymi do przyjęcia. To byłaby rewolucja.