poniedziałek, 27 października 2014

Becker Crewman w Bieszczadach

Po każdym zlocie grupy Knives.pl uzależnienie od noży wraca do mnie z zwielokrotnioną mocą. Wiecie, hamowanie wychwytu zwrotnego dopaminy, te sprawy. Żeby powstrzymać się od zakupu kolejnych, Natychmiast-Potrzebnych-Ostrzy i nie zbankrutować ze szczętem, wyciągam  z szuflad wszystkie niedokończone projekty nożownicze z przeszłości. W zeszłym tygodniu znalazłem Seňor Reŝor - 11 calowego bydlaka w stylu Hudson Bay Company. Mam też trzy zapomniane blanki z S30V oraz Kukri z Carbon V, które czekają na swojego oprawcę (odkupione ze złomu zalegającego w fabryce po upadku Camillusa w 2007).

Ten zestaw niedokończonych nożydeł uświadomił mi dwie rzeczy. Po pierwsze primo: Jak przez lata zmieniało mi się zapotrzebowanie  i widzimisię na wielkość noża terenowego (od "im większy tym lepiej" do "nie liczy się długość, tylko technika"). Po drugie primo: Jak popieprzone jest drzewo genealogiczne (lub ginekologiczne, jak lubi mówić moja Matka) Potentatów Nożowych z Nowego Świata. Tasiemcowe seriale wenezuelskie i kolejne małżeństwa Ridża z "Mody na Sukces" to przy nich mały Pan Pikuś. Nie śledzę tej branżowej rąbanki zbyt namiętnie, ale czasem zdarzy mi się obejrzeć przez przypadek jeden czy dwa odcinki do obiadu. Poprawcie mnie, jeśli gdzieś się pomylę, ok?

Wspomniałem o Camillusie i jego bankructwie. Kto wykupił prawa do nazwy i marki? AKME - firma nazywająca się identycznie jak ta, która sprzedaje Kojotowi wszystkie zabawki, które służą do niezłapania Strusia Pędziwiatra. 

Cold Steel przestał wtedy robić noże ze swojej flagowej stali Carbon V. Bo wbrew marketingowym zapewnieniom Lynna Thompsona, Carbon V to nie wysokowęglowy stop kryptonitu, adamantium i mithrilu a zwykła 52100 lub 0170-6 (50100-B), którą kupowali od Camillusa. 

Po upadku Camillusa, Ethan Becker, legenda knifemakingu, przeniósł swoją flagową linię noży do Ka Bara (jeszcze większej legendy). Jeff Randall i Mike Prein (RAT Team) zrezygnowali ze współpracy z Ontario (kolejna legenda) i po krótkim romansie z Rowen, stworzyli markę ESSE. Razem z Beckerem popełnili nawet mały nóż dla Ka Bara, połączenie Beckera Neckera i ESSE Izuli, który nazwali Eskobar. 

Darrell Ralph spasł się jeszcze bardziej, choć wszystkim wydawało się, że to niemożliwe. Okazało się też, że Mike Strider tak naprawdę nazywa się Mickey Burger i jest małym kłamczuszkiem a nie wielkim operatorę. MOD został wykupiony przez Blackhawka i zaczął robić noże Massada Ayooba i Duane'a Dietera z gównianych stali gdzieś w Azji.

Ale świat nie zszedł całkiem na psy. Ostatnio wpadł mi w łapy Becker Crewman zrobiony dla Ka Bara. I to nadal jest całkiem fajny fajny nóż. Ethan twierdzi, że jakościowo nie odbiega od tego camillusowego, a może jest nawet odrobinę lepszy. Pomyślałem, że warto przypomnieć krótką recenzję Crewmana, którą kiedyś napisałem dla Świata Noży, a potem kompletnie o nożu zapomniałem.

Becker Crewman

Nóż trafił do mnie trochę przez przypadek. Chwilowa fanaberia, utrata kontroli nad wydatkami - i w paczce przyjechały do mnie dwa noże zamiast jednego. Tym nieplanowanym zakupem był Becker Crewman.

Mogłem do tego noża podejść obiektywnie. Nie był to wymarzony kawałek stali, na który poluje się miesiącami, nie miałem też wobec niego żadnych uprzedzeń ani oczekiwań. Ponieważ szykował się mały wypad w Bieszczady, postanowiłem zabrać go ze sobą jako podstawowe narzędzie i przeprowadzić porządne testy terenowe. Cold Steel SRK, Ontario TAK i toporek Gerbera/Fiskarsa zostały w domu. 

Pierwsze wrażenie

Nóż jest brzydki, niezgrabny i bezkształtny.  Wrażenia estetyczne poszły jednak w niepamięć, gdy wziąłem Crewmana do ręki. Jak na tak masywny łom jest zadziwiająco dobrze wyważony. Nieźle układa się w ręce i staje się jej naturalnym przedłużeniem. Pomimo dużej wagi, wyjątkowo łatwo wykonywać nim precyzyjne ruchy w każdej płaszczyźnie, co przy innych nożach tej klasy wcale nie jest regułą. Dziwna sprawa z tą ergonomią - wzrok podpowiada ci jedno, a ręka i tak wie swoje. 

Bieszczady

Już pierwszej nocy Becker pokazał swoją przydatność. Górskie noce w październiku nie należą do najprzyjemniejszych, jeśli człowiek nie zaopatrzy się w duża ilość paliwa do ogrzania organizmu. Paliwo płynne (stosowane wewnętrznie) zakupiłem w barze "Piekiełko" w Dwerniku. Należało zaopatrzyć się jeszcze tylko w pokaźny stosik drwa na ognisko.

Na początek kora brzozowa na rozpałkę. Dzięki wyraźnemu brzuścowi, okorowywanie zwalonych brzózek to czysta przyjemność. Potem małe gałązki wierzbowe. Bez problemu rżnąłem całe naręcza. Karpa wierzby z dużą ilością zdrewniałych korzeni - jakie to przyjemne tak rąbać i rąbać. Siłą mnie musieli od niej odciagać. Jeszcze tylko bale świerkowe dla pełnego testu. Tutaj przydała się szerokość klingi - Crewman to rewelacyjny klin do rozszczepiania drewna na szczapy. Pełen szacunek dla Beckera.

Przytaskałem to wszystko do tipi, ułożyłem w zgrabny stosik i zabrałem się do rozpalania ognia. Crewman bez problemu odpalił krzesiwko magnezowe i namiot rozświetlił się wesołym płomykiem, zasilanym żywicznym drewnem. Otworzyłem piwo i zacząłem rozmyślać o tym brzydkim nożu.

Do jego terenowej użytkowości nie ma się jak przyczepić. Wszystkie prace wykonał bez zarzutu, a niektóre nawet lepiej i szybciej niż moje ulubione noże. Rękojeść, pomimo, że niezgrabna i tandetna, pozwala na bezpieczną i wygodną pracę. Wybrzuszenie grzbietu klingi z oparciem na kciuk pozwala wykonywać delikatne i precyzyjne czynności, których nie spodziewałbym się po nożu tej wielkości. Zadziwiająca wszechstronność. Porąbać stos bali, a 5 minut później pokroić serek na plasterki? Nie ma sprawy.

Rano obudził mnie znajomy Bieszczadnik. Poprosiłem go o kilka szczapek buczyny i wręczyłem testowany egzemplarz Crewmana. Gdy po paru minutach wyjrzałem z tipi, by zobaczyć, dlaczego nie wraca, zobaczyłem ze zdumieniem, że skubaniec rzuca moim nożem w drzewo. Dzikus.

Musiałem jednak zmienić zdanie, gdy zobaczyłem, że wychodzi mu to całkiem sprawnie. Z dwóch różnych dystansów trafiał w drzewo z precyzją 9/10. Jeszcze raz dało o sobie znać dobre wyważenie noża. Pomimo niezbyt rzutkowego kształtu głowni był stabilny w locie, a przy wbijaniu w korę nadrabiał swoją wagą kiepskie właściwości penetracyjne czubka. Przy rzutach nieudanych, wystający z tyłu rękojeści trzpień (ni to łom, ni to glass breaker) chronił okładziny przed uszkodzeniem. Dziwna, ale skuteczna rzutka.

Nadszedł czas na test kuchenny. Otwieranie puszki (pomimo, że miałem przy sobie otwieracz) poszło całkiem gładko, biorąc pod uwagę wielkość brzuśca. Krojenie mielonki, chleba i sera huculskiego też jest wykonalne, choć prosiłoby się o mniejszy kawałek stali. Od biedy można więc Crewmana traktować jako nóż kuchenny, ale nie polecam tego typu prac nim na dłuższą metę.

Po śniadaniu wyruszyłem w góry poodwiedzać resztę znajomych. Po drodze musieliśmy wyciąć dwa kije do przeprawiania się przez błocko - rozpoczęła się zrywka drzewa i ciężki sprzęt porozjeżdżał wszystkie okoliczne stokówki. Jedno ciachnięcie i kij z czarnego bzu gotowy. Druga próba z leszczyną. Ciach i gotowe.

Przez resztę dnia nóż siedział w pochwie przytroczonej do plecaka. Wieczorem skończył jako prezent dla kumpla z Zatwarnicy. Obiecał mi, że przetestuje go w wyjątkowo bieszczadzki sposób. Muszę mu się przypomnieć i dowiedzieć co się dalej z tym nożem działo.

Podsumowanie

Becker Crewman to nóż wybitnie terenowy. Jego podstawowe zastosowanie to rąbanie i cięcie. Zarzucić mu można brzydki wygląd, toporność i tandetne wykonanie. Minusem jest też rdzewność stali. Po 15 minutach pracy w deszczu pojawiają się pierwsze plamy rdzy powierzchniowej, a to jednak lekka przesada - nawet w przypadku stali z dużą zawartością węgla.

Pochwa jest dobrze pomyślana, ale znów trzeba przyczepić się do wykonania - niedopasowana i potrafi rozklekotać się z byle przyczyny. Plusem jest dodatkowa kieszonka na ostrzałkę lub multitoola.

To świetny ale brzydki nóż. Żadnej pracy się nie boi, zwłaszcza w lesie. Polecam go ludziom, którym nie przeszkadza pokręcona estetyka Crewmana i szukają noża, który ma dobry stosunek jakości do ceny.

Ja w każdym razie używać go nie będę. Dobry sprzęt, ale jakoś... brak w nim duszy i tego czegoś, bliżej nieokreślonego - tego co mnie w nożach kręci.

Howgh!

1 komentarz: