Parę lat temu, jadąc do pracy zauważyłem zjawiskowy obrazek na poboczu drogi. Franciszkanin z pobliskiego Ośrodka Dla Ludzi, Którym Trochę Popierdoliło Się W Życiu, całkiem młody koleś w brązowym habicie z kapturem, ścinał sierpem pęki kwiatów czarnego bzu i pakował je do wielkiego wora. Wyglądał w przy tej czynności co najmniej jak druid level 80. Ponieważ mój umiarkowany antyklerykalizm nie dotyczy pożytecznych i hippisowskich zakonów, a obrazek wbił mi się mocno w pamięć, to zacząłem patrzeć na tę roślinkę trochę przychylniej. I jakoś częściej na nią wpadać niż to zwykle bywało.
O czarnym bzie krążą różne legendy. Podobno nie należy nim palić w piecu i w ognisku, bo palący sparszywieje a na dom spadną różne paskudne nieszczęścia. Jakoś przesadnie przesądny nie jestem, ale rzeczywiście - rzadko nim palę. Nie dlatego, że boję się czarnobzowej klątwy. Po prostu pali się wyjątkowo do dupy.
uszak na klonie jesionolistnym |
Wieść gminna niesie też, że to własnie na czarnym bzie zadyndał Judasz. Choć drzewko rzeczywiście występuje na Bliskim Wschodzie to trochę trudno mi w to uwierzyć. Na takim nikczemnym krzaku się obwiesił? Wolne żarty.
Na bzie rośnie też strasznie dobry grzyb - Ucho Bzowe, zwane też Uszakiem Judaszowym. Bliski krewny grzyba Mun, którego można znaleźć praktycznie przez cały rok i używać do chińszczyzny tak, jak jego azjatyckiego brata. )(galaretowate owocniki suszę i trzymam w słoiku. Lubię ten chrząstkowo-glutowaty smak ucha bzowego w jednogarnkowych daniach śmieciowych).
A właśnie, niektórzy znajomi się czasem lekko gubią. Jak to jest, że biały bez ma kolor biały, fioletowy bez jest fioletowy, a czarny bez wcale kurczę nie jest czarny? Gdy byłem jeszcze małym gówniarzem to niekonsekwencja też wydawała mi się podejrzana.
Sprawa jest prosta - to kompletnie różne gatunki, nie mające nic wspólnego ze sobą (poza nazwą i pięknym zapachem). Biały bez to tak naprawdę lilak pospolity, a czarny bez to własnie jest bez właściwy. A nazwę zawdzięcza kolorowi owoców a nie kwiatów.
(Jest też tzw. "francuski bez". Nie wiem co to takiego, ale zawsze jak jestem w Warszawie, to mi za wycieraczkę wsadzają ulotkę agentury towarzyskiej z taką pozycją w menu)
Czarny bez jest tak znany, powszechny i surwiwalowo-popularny, że raczej nie ma sensu opisywać wszystkiego. Dlatego skupię się tylko na dwóch przepisach: Tempurze i Syropie.
Tempura
czarny bez i przytulia czepna |
Tempura to bardzo zacny japońsko-portugalski patent na smażenie czegokolwiek w cieście naleśnikowym. Nawet tekturowa rolka od papieru toaletowego, pocięta w krążki i usmażona w tempurze będzie smakować dobrze. Przygotowanie i składniki - jak zwykle banalne:
Składniki:
ciasto: (2 szklanki lodowatej wody, 2 żółtka, 2 szklanki mąki pszennej), 20 baldachów kwiatów czarnego bzu, cukier puder
Rozrabiamy ingrediencje na lejącą się masę (taką jak na naleśniki). Może być lekko grudkowane - Japończycy twierdzą, że grudki w tempurze dodają jej lansu i smaku.
Kwiaty czarnego bzu, dobrze rozwinięte, ale jeszcze nie sklapciałe i nie zbrązowiałem ścinamy całymi baldachami. Trzymając baldachy za końcówkę łodyżki, zanurzamy je w tempurze, pozwalamy im przez parę sekund ocieknąć z nadmiaru ciasta. Wrzucamy na głęboki olej. Megarozgrzany - tak jak na frytki. W ten sposób pozbędziemy się trujących glikozydów cyjanogennych.
Kiedy ciasto się pokryje purchlami i zezłoci, czyli dość szybko - wyjmujemy na kawałek ręcznika papierowego lub innej czystej szmaty i odstawiamy na chwilę, żeby pozbyć się większości tłuszczu. Posypujemy cukrem pudrem. Eksplozja smaku i zapachu w gębie.
W podobny sposób smażę kwiatostany robinii akacjowej, przez chamów i nieuków akacją zwaną. Jakby ktoś nie był pewien - akacja rośnie w Afryce. Nasza robinia akacjowa (grochodrzew) ma się do afrykańskiej akacji jak jeż do jeżozwierza, czyli nijak. Niby i to i to ma kolce, czy inne tam ciernie, ale jakby nie patrzeć, to kompletnie różne gatunki. Strasznie popieprzona ta polska systematyka gatunków drzew. Tak naprawdę to nic nie jest tym, czym myślimy, że jest. :)
Robinia (vel akacja vel grochodrzew) też pięknie pachnie, a jej kwiaty tworzą wielkie grona, które w tempurze zamieniają się w zajebiste płaskie placki. Podobnie jak w przypadku czarnego bzu - smażę w całości.
Syrop
Syrop z czarnego bzu jest genialnym dodatkiem słodzącym do herbaty, podpłomyków i termoplacków. A po rozcieńczeniu wodą zamienia się w turboorzeźwiający sok na upały. Taki skoncentrowany syrop łatwo ze sobą przenosić ( bo kto by ze sobą nosił duże ilości ciężkiej popity?) i używać wedle upodobania i zapotrzebowań. Na przykład do do popijania jakiegoś wyjątkowo paskudnego bimbru albo ohydnej wódy. Świetnie bowiem maskuje nieprzyjemne frakcje w etanolu z podejrzanych źródeł.
Kiedy byłem mały, to taki syrop, w potężnych ilościach robiła nasza sąsiadka, Pani Hania. Po kilku próbach i podejściach udało mi się odtworzyć podobny napitek.
Składniki: 30-40 baldachów czarnego bzu, kilogram cukru, litr wody, 4 łyżki kwasku cytrynowego (lub sok wyciśnięty z jednej cytryny).
Najlepsza są kwiaty jeszcze nie do końca rozwinięte, a takie przejrzałe już się kompletnie nie nadają, bo nam sok zaśmiardnie.
Baldachy oskubujemy pieczołowicie z kwiatków, bo zielone łodygi są niesmaczne. W międzyczasie zagotowujemy litr wody z kilogramem cukru (jeśli robimy więcej - odpowiednio zmieniamy ilości, zachowując proporcje).
Kwiaty wrzucamy do umytego i wyparzonego wrzątkiem garnka. Kiedy wodno-cukrzany syrop nam zacznie bulgotać, dodajemy do niego kwasek cytrynowy (uwaga, może wykipieć) i szybko zalewamy nim nasze kwiaty. Wszystkie muszą być dokładnie przykryte, więc dokładnie mieszamy. Przykrywamy garnek i odstawiamy w jakieś ciepłe miejsce na 2-4 dni. Kilka razy dziennie potrząsamy garnkiem, żeby nam się ładnie przemacerowało.
Jak już nam się wszystko ładnie wytarmosi, wyłotosi i będzie pięknie pachnieć - zlewamy przez drobne sitko do butelek. Jeśli pojawi się piana, to ją zbieramy łyżką i wyrzucamy.
Po zabutelkowaniu pasteryzujemy. Podobno samo zalanie wrzącym syropem wystarcza, żeby zneutralizować glikozydy (podobno), ale ja na wszelki wypadek wolę je dobić trzykrotną pasteryzacją. I przy okazji przedłużyć czas przydatności do spożycia.
Fajna rzecz na szlaku, jak chcemy żeby nam cukier skoczył przy ostrym podejściu. A wieczorem jak znalazł - idealny do drinków z palemką.
przydatność do spożycia znacznie przedłuża dodatek spirytusu (mieszać można w dowolnych proporcjach, chociaż najlepiej 1:1 :D )
OdpowiedzUsuńto się chyćka (hyćka?) zowie, ten napój. popularny w szwecji jest.
OdpowiedzUsuńA lilak jest liliowy a raczej fioletowy
OdpowiedzUsuń