Kajakowa wyprawa na Prusy Wschodnie, którą Melchior Wańkowicz odbył tuż przed wybuchem II Wojny Światową przerodziła się w najwybitniejszy reportaż dwudziestolecia międzywojennego - "Na tropach Smętka". To w gruncie rzeczy opis fajnych wakacji z córką i wakacji z dzieciakami generalnie. Choć za tę książkę Wańkowicz miał później przesrane u Gestapo i musiał uciekać z Polski, to myślę, że nigdy tych wakacji nie żałował.
Mazury były wtedy autonomicznym bytem zamieszkałym tylko przez lokalny personel cywilny. Bez turystów, bez infrastruktury, bez budek z pamiątkami, bez smażalni ryb, bez koncertów szanty i obsranych lasów. Królestwo natury, którego już nie ma i którego cholernie szkoda, bo dzikie i bezludne Mazury były niesamowicie fajnym miejscem. Trochę jak bieszczadzka Dolina Sanu w roku 2018.
Wakacje z dziećmi na dziko to niezły sport ekstremalny. Nasz bieszczadzki biwak Fundacji LAS z małą bandą dorosłych i dużą bandą dzieciaków jest przeżyciem prawie tak hardkorowym jak słynny spływ Melchiora i Tili. W każdym razie lubię sobie tak o nim myśleć.
No dobrze. Ale co wakacje z dzieciakami mają wspólnego z grochówką?
Niezniszczalna Bieszczadzka Grupa WiRoNi, czyli Wiki, Ronja i Nina to nasze córki. Trzy różowo-fioletowe dziewczynki w kaloszach. Przez błoto czy pokrzywy idą jak małe czołgi i mają przy tym mnóstwo frajdy. Łapią ślimaki a potem malują je w oczojebne serduszka i kwiatki. Skumplowały by się z córką Wańkowicza w pięć sekund. Nasi synowie i ich kumple też mają dużo energii i świetnie się tutaj bawią, ale one, to jest kompletny kurwa odlot.
Pewnego dnia dnia nazbierały mnóstwo zielska, z którego zrobiły herbatę. Głównie mięta, melisa, jeżyny i maliny. Lebiodka i macierzanka, jako niepasujące do ich wizji herbatki, zostały odrzucone won w krzaki.
A męska ekipa obozowa przygotowywała akurat wtedy ZUPĘ GROCHOWĄ w kociołku wiszącym nad ogniskiem .
Mimo usilnych poszukiwań i ku mojemu wielkiemu zmartwieniu, nie udało nam się znaleźć w Bieszczadach dziko rosnącego majeranku, który jest podstawową przyprawą do grochówki. Mariana nie ma, koniec i kropka pe el. Za to lebiodki i macierzanki, odrzuconej przez Grupę WiRoNi - miałem pod ręką całe mnóstwo.
Stanęło więc na tym, że nasza grochówa będzie doprawiona tym zielskiem, które akurat jest.
I to był bardzo dobry pomysł.
Ingrediencje:
1kg grochu, 0,2kg wędzonego boczku, 0,5kg dobrej kiełbasy, 0,5kg ziemniaków, 1 marchewka, 1 cebula, papryczka chilli, czarny pieprz, sól, macierzanka, lebiodka.
Egzekucja:
Groch płuczemy, wywalamy podejrzane ziarenka i namaczamy na noc (a najlepiej na 24h) w zimnej wodzie, kilkukrotnie odcedzając i zmieniając wodę. Tak z 2-3 razy. Odkładamy na bok.
Kociołek wieszamy nad ogniskiem i od razu wrzucamy pokrojony w kostkę boczek, żeby zaczął się powoli wytapiać. Cebulę opalamy z łupin nad żywym ogniem. Kiełbachę, marchewkę, ziemniaki i chilli kroimy wedle uznania. Gdy boczek się już ładnie zarumieni i puści tłuszcz, przesmażamy na nim warzywa i kiełbę. Dorzucamy groch i zalewamy wodą. Doprawiamy solą, tak konkretnie, bo groch i ziemniory lubią dużo soli.
Mikstura musi się teraz delikatnie wybulgotać się na słabym ogniu. Im słabszy tym lepszy. Cały czas mieszamy, żeby nam się nie przypaliło. Kontrolujemy gęstość i w razie czego dolewamy wodę.
Gdy ziemniory się całkiem rozpadną a groch będzie miękki - zdejmujemy z ognia. Najbardziej lubię, gdy jest groch jeszcze lekko grudkowaty i nie całkiem rozgotowany.
Doprawiamy czarnym pieprzem i wspomnianymi już wcześniej, świeżo posiekanymi ziołami, które tak pachną obłędnie, że aż się w głowie kręci. W sumie to może być sama macierzanka - to ma być dominujący zapach.
Nalewamy do talerzy i przeżywamy okrutną chińską torturę - czyli czekanie aż grochówa trochę ostygnie.
Zżeramy i idziemy w góry.
Wiecie co? Dla mnie tak własnie powinny pachnieć wakacje. Grochówą na boczku i macierzance.
Polecam 12/10.
Cudo
OdpowiedzUsuń