poniedziałek, 6 października 2014

Karrimor Sabre i Kukurydza z Ogniska

"Idę tam, gdzie kukurydzę widzę"
Koli "Szemrany"

"Przetrwaliśmy wszystkie te lata, podczas gdy na zewnątrz świat jest coraz bardziej podły."
Dzieci Kukurydzy


Będzie o kukurydzy, o jumaniu kukurydzy i o plecakach na kukurydzę. Na początek -  o plecakach.

Od paru lat zauważam, że prawie wszystkie taktyczne Średniej-Wielkości-Plecaki-Na-Krótkie-Wypady coraz bardziej zaczynają przypominać szkolne piórniki. Robią się coraz bardziej geometryczne - kwadratowe, prostokątne albo elipsoidalne. Mają coraz więcej kieszonek i przegródek. Wcale nie twierdzę, że to zła droga i głupi pomysł.



Jeśli ktoś ma bardzo uporządkowany tryb życia i musi mieć wszystko ładnie poukładane - to bardzo ok. Rozumiem, że w dzisiejszych czasach nosimy ze sobą mnóstwo małych pierdół, gadżetów i różnych cosiów, które mają większe szanse na nierozpieprzenie i niezgubienie się jeśli siedzą sobie w dedykowanej dla takiego cosia kieszonce. Są więc kieszonki na system hydracyjny, na Srajpada i Srajfołna, na apteczkę, na kosmetyczkę, na baterie, na długopisy i na szczoteczki do zębów. A do tego linki, taśmy molle, bandżi-rołpy i karabinki do mocowania tego wszystkiego i cała masa suwaków. A doświadczenie podpowiada, że wszystkie suwaki mają tak, że bardzo lubią się rozpierdalać w najmniej odpowiednich momentach.

Jakoś nigdy nie lubiłem i nie nosiłem tornistrów ani piórników. Długopisy też zawsze pożyczałem od koleżanek albo kradłem na poczcie (dopóki nie nauczyli się ich przywiązywać kablem telefonicznym do kontuaru). W plecakach mam zawsze burdel i nigdy nie wiem, co dziś do środka wrzucę. 

Dlatego, kiedy pojawiła się okazja na Karrimor SF Sabre 30 po taniości, to się nie zastanawiałem. Karrimory z serii SF, w przeciwieństwie do turystycznych wersji - nadal trzymają klasę i jakość starego Karimorra. Różnica? Taka jak pomiędzy starym dobrym Alpinusem a tym czymś nowym co dziś sprzedają pod marką Alpinusa. Przepaść kurwa przepaść.

Dlaczego Sabre 30? Jak już kiedyś wspomniałem, lubię plecaki jednokomorowe. Nad kwadratami-organizerami mają dla mnie zdecydowaną przewagę. Sam decyduję o aranżacji wnętrza. Dysponuję większą przestrzenią ładunkową, bo niepodzieloną. Te dedykowane przegródki zajmują po prostu dużo miejsca. Mój plecak to ma być taki wór do wszystkiego - na niespodziewane graty, odzysk i pozysk. Wiecie, tak naprawdę na czterodniowy wypad w kompletną dupę trzeba zabrać tyle samo rzeczy, co na wypad dwutygodniowy, ale skład szpeju będzie jednak trochę inny i może nie przypasować do przegródek. 

A do Karrimorka można do wrzucić zapas skarpetek na miesiąc albo kanister z benzyną, amerykański śpiwór modułowy MSBS albo zgrzewkę piwa. Albo narwać do niego od cholery kukurydzy i mieć zapas na zimę. Bo mamy pojemność i przestrzeń wiadra. Z wiadrem wolałbym jednak nie chodzić, ale znam takiego jednego (Pawełek vel Jaszczomp), który na rajdy po Górach Świętokrzyskich zabierał po prostu amerykański worek żeglarski, tzw. duffle bag. Raz do niego wrzucił kompa stacjonarnego wraz z monitorem i chodził z tym po szlaku. Następnym razem wziął gaźnik od Junaka, który rozbierał i czyścił na postojach w trakcie rajdu. Pieszego rajdu.

Nie-do-końca-upakowany plecak po prostu zawsze kusi, żeby coś jeszcze do niego dorzucić. O, wejdzie jeszcze parę tomów słownika Kopalińskiego i ulubiony sweter z dzieciństwa dziadka! 

Dlatego po którymś zmordowanym wypadzie z plecakami 80-100L zdecydowałem, że 30-35 litrów to jest maks co mogę nosić na plecach przez dłuższy czas i się za bardzo nie zachetać. Bo chodzi o frajdę, a nie o męczenie się z cygańskim taborem na garbie. 

Jeden z nielicznych momentów, kiedy wg. mnie plecak trzeba napchać po uszy to Autoaprowizacja, czyli pozyskiwanie prowiantu własnym sumptem. A do takiego trzydziestolitrowego plecaka mieści się od cholery znalezionej i niczyjej kukurydzy.


Autoaprowizacja 

Czasem pracuję przy wycince drzew u Gustawa. A Gustaw ma opracowane miejscówki, w których rośnie kukurydza cukrowa i wie, kiedy ją zebrać - ostatnio zostałem obdarowany taką prawie-niczyją kukurydzą w dużych ilościach. 

(Nie wiem, jak gdzie indziej, ale u nas kukurydziane pola otaczają dawne glinianki i stanowiska dymarek, w których Wandalowie czy tam inni Ostrogoci i Wizygoci urządzili sobie zagłębie zbrojeniowe przed spuszczeniem wpierdolu Imperium Rzymskiemu. I zostawili po sobie kupę niebezpiecznego materiału genetycznego, który dzisiaj chodzi po tym terenie. W dresach chodzi i nadal spuszcza wpierdol. Słabo?)

Mimo to, zawsze miałem moralne opory jeśli chodzi o takie plądrowanie i szaber mienia rolniczego. Niby to takie niewinne. Jako dzieciak wyżerałem sąsiadowi poziomki, ale zawsze zostawiałem mu na grządce jako rekompensatę garść ulubionego makaronu w kształcie rakiet i kosmonautów. Jakoś-tam solidaryzuję się z rolnikiem, który kiedyś nas pogonił z widłami, kiedy chcieliśmy adoptować jego bezpańską kurę na grilla. Szaber to szaber - zwykłe złodziejstwo. 

Dylematy moralne pozwoliła mi nieco rozwiązać ekspedycja archeologiczna pod Ługą, jakieś 200 kilometrów od Sankt Petersburga. Chłopaki z miejscowego uniwerku odgrzebywali starosłowiański gród, duża imprezowa ekspedycja, do której dołączyło się kilku dezerterów, paru lokalnych myśliwych i pojebów. Jedyne co mieliśmy do żarcia, to wielkie worki kaszy z wydziału archeologii. Przez te 2 tygodnie nauczyłem się więcej o zdobywaniu pożywienia, niż przez kolejne 10 lat. 

Jednego dnia "Kubiniec", były operator baterii rakiet przeciwlotniczych na Kubie, który mnie chyba polubił (bo byłem jedynym "Kubą" poza nim w okolicy) zabrał mnie na wielki zagon kapusty. Zagon po horyzont. "- Kuba, a teraz zbieraj. Jak tego nie zbierzesz, to to zgnije. Bo nie ma komu tego zbierać poza nami." I żebym nie miał wyrzutów sumienia - kazał mi zostawiać papierosa w miejscu każdej wykopanej główki kapusty.

I do dziś - w miejscy pozyskania nielegalnej szamy zostawiam 2 złote, szluga albo święty obrazek (tak jak kiedyś ten makaron w rakiety). Może ktoś się ucieszy. Kurwa, ja przynajmniej nie wydeptuję wam w kukurydzy tych pseudoartystycznych śladów lądowania ufolotu!

Wracając do kukurydzy

Najpyszniejszą kukurydzę jaką jadłem w życiu, sprzedawali kiedyś z wózka zaraz za bramą główną UW. Ten smak, bulgoczącej w solance kolby, polanej masłem i posypanej solą - to żarcie proste i genialne w swojej prostocie. Z kompletnie ogryzionych kolb dawało się jeszcze wyssać pyszny sok - jak wysysanie szpiku z kości. Albo ja byłem bardzo głodnym studentem, albo to była najbardziej zajebista kukurydza na świecie. I lubię odtwarzać sobie ten smak, bo dziś czasem dużo łatwiej zdobyć kukurydzę niż znaleźć foodtruck z gotowaną słodką kukurydzą.

Z taką niewinną i niczyją roślinką rosnącą na polach też różne bywa. Największe znaczenie gospodarcze mają dwa typy ziarna: flint (krzemień) i dent (ząb). Krzemień zazwyczaj kończy jako kiszonka dla bydła (ma 50% więcej skrobi). Ale Koński Ząb też, więc nie należy się za bardzo kierować wyglądem. Są też odmiany pośrednie - bardziej ząb, albo bardziej krzemień. A odmiany słodkie - na cukier albo dla ludzi (mniej twarde) wcale nie łatwo u nas odnaleźć. 

W dodatku ostatnio pojawiła się cała masa transgenicznych hybryd o galaktycznych nazwach w typu "StarLink" czy inna "Zemsta Kosmosu". Mutanty z dodatkowymi genami od żuka gnojarza i dinozaurów, które podobno bezlitośnie mordują pszczoły, motyle i małe szczeniaczki. Trochę strach takie coś zjeść zjeść - nie znam się kompletnie na mutantach, więc się boję, że wyrośnie mi kutas na czole albo coś. :)

Ale jak się nie ma co się lubi, to się lubi czego się nie ma. Każdą znalezioną kukurydzę, nawet twardą i niezbyt słodką, w razie czego można zeżreć. Niektóre trzeba po prostu dłużej gotować niż inne.

Jeśli nie mamy garnka z wodą, to najprościej jest upiec kukurydzę w ognisku. Proste.Wystarczy lekko odwinąć liście (uschnięte wywalić), pozbyć się tego żółtego włosia dookoła ziaren i namoczyć wszystko porządnie w wodzie około godziny. Liście składamy z powrotem, kukurydzę solimy i owijamy w folię aluminiową (lub oblepiamy gliną). Pieczemy w żarze jak ziemniaki. Zazwyczaj wystarczy 30 do 45 minut.

Jeśli nie mamy folii ani gliny (bo nie mieszkamy przy gliniankach ani obok fabryki amelinium), to możemy sobie kukurydzę zgrillować na ruszcie nad słabym żarem. Albo zrobić improwizowane rożen z 4 patyków. Kolbę obieram, porządnie moczę i solę, Dwa zaostrzone patyki wbijam wzdłuż osi kolby i układam na stojaku z dwóch grubszych, nadłupanych na końcach i wbitych obok żaru. Cały czas obracam, żeby się równomiernie upiekło i nie przypaliło za bardzo. Po 15-20 minutach - gotowe. Wystarczy posmarować masłem, posypać jeszcze trochę solą i można się wgryzać w soczystą kolbę.

Wiem, że nie zawsze łatwo w terenie o sól i masło - nikomu nie chce się chodzić z kilogramem chlorku sodu w kieszeni, o rozpuszczonej osełce tłuszczu nie wspominając. Dlatego w ramach wspomnianej autoaprowizacji zawsze zbieram te małe saszetki ze wszystkim z samolotów, restauracji, stacji benzynowych i hoteli. Po jednej sztuce, max dwóch - żeby nie wyjść na zbyt zachłannego skurwiela. Doszło nawet do tego, że znany niektórym Babeć, mój admin w poprzedniej pracy, przynosił mi codziennie brązowy cukier z Kofichewen albo Starbunia, choć sam nie słodzi. Ale wiedził, że zbieram i pomagał mi rozbudowywać kolekcję.

A takich małych jednorazówek można sobie budować fajne zestawy do konkretnego żarcia w terenie. Żeby nie nosić zbrylonego na beton worka cukru na dnie najfajniejszego nawet plecaka z kukurydzą.

A, jeszcze jedno. Kukurydza się bardzo fajnie suszy, a taka ususzona nie psuje się prawie nigdy. I może służyć za niezłe źródło zapasów strategicznych na ciężkie czasy. Szkoda tylko, że nie da się z takich ziarenek nic wyhodować, bo te transgeniczne mutanty są zazwyczaj niepłodne lub słabo rosną.


7 komentarzy:

  1. Jak zwykle genialne:) Z plecakami mamy tak samo! Ja napieprzam z Berghausem Munro dorosłych już Hitlerjugend z KSK. Jedna komora i kieszeń w klapie. Do tego doszyłem sobie kilka pasków parcianych a la Molle, w które wpinam ładownicę z hamakiem lub innym brezentem i latarkę. Może nie wygląda superwyjebanie ale ma dwie ważne rzeczy: działa i mi się podoba.

    OdpowiedzUsuń
  2. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  3. Mega. Śledzę od jakiegoś czasu i pełen szacun

    OdpowiedzUsuń
  4. Hej.

    Jak zwykle artykuł miodzio. Razem z kolegą Anonimowym - właścicielem plecaczka Berghaus Munro odwiedliście mnie od kupienia 5.11 RUSH 72 za prawie 700 PLNów. Mój stary i wysłużony kontraktowy plecak BW idzie w odstawkę. Powód dokładnie taki, o jakim piszesz - im większy plecak, tym więcej szpeju się zmieści - im więcej szpeju, tym cięższy plecak, poza tym po 8 latach użytkowania zauważam pewne mankamenty. Bądź, nie bądź swoje z nim przeżyłem, nosił deski z gwoździami i końskie łajno, hektolitry browarów i dziesiątki pęt kiełby. Reasumując - kupię plecak za wchujhajsu i będę się bał go wyciągnąć z opakowania? Raczej wezmę takiego Munro za max 200 PLN, dorobię kieszonkę z przegródkami na EDC (potrzebuję plecak głównie na miasto) i nie będę się bał go totalnie zciorać. A w razie czego mam jedną, dużą komorę na potrzebne rzeczy.

    Dzięki za artykuł, ostatnio masz tak, że wrzucasz odpowiednie nowiny w odpowiednim czasie - czocher niedźwiedzi, papryczki w oleju, plecak. Wcześniejszy temat o RAT-1 też był bardzo pomocny. OBY TAK DALEJ!

    Żeby nie było, że tylko chwalę - znalazłem 2 literóweczki :D w tym poście, wcześniej zero absolutne. Umknęły mi, kiedy pisałem tego posta.

    To tyle. Pozdrawiam serdecznie i czekam z niecierpliwością na następny artykuł,

    IWAN

    Ps.
    Skąd bierzesz habanero i inne genialne odmiany? Bo u mnie na targu ludzie myślą, że próbuję ich obrazić, kiedy pytam o to czy mają habanero, jak nazywa się sprzedawana przez nich odmiana papryki, albo ile w skali Scoville’a ma. Możesz polecić jakiś sklep/targ/miejsce, najlepiej z dowozem/wysyłką do Klienta?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Z habanero.pl albo z Hali Mirowskiej jak jestem w Wawie :)

      Usuń
    2. Dzięki śliczne! Po wypłacie zamawiam kilka ostrych specjałów :)

      Usuń
  5. Z cukrem w saszetkach to wal się na ryj i vice versa. Dośc miałem Twojego zawodzenia "nie masz czasem cukru?" tuż po tym jak po raz kolejny podebrałeś mi kawę. :-P

    Babcia

    Zdrówko

    OdpowiedzUsuń