niedziela, 2 października 2011

Wayfarer - Ontario/RAT Model 1

Ansambl RAT Team w składzie Jeff Randall i Mike Perrin postanowił stworzyć swój pierwszy folder. Nóż ten urodził się pod nazwą Wayfarer,.Tłumacząc na ludzki - Wędrowiec. Z założenia miał to być nóż stricte użytkowy, wytrzymały i niedrogi. Dżunglołazy znów coś wymyślili.

Nie wiem czemu, ale Wędrowiec skojarzył mi się od razu z obrazem niejakiego Hieronima Boscha. Może dlatego, że obraz i nóż tak samo się nazywają? :)

Nieciekawie wyglądający włóczęga odchodzi z nędznej karczmy kategorii Z. Dwa różne buty, spodnie podarte na kolanie, łydka obwiązana bandażem (pewnie pies go chapnął). Niby  nicpoń, nierób, niechluj i ladaco, ale jak się przyjrzeć, to cóś fajnego w sobie ma. Bo to nie jest zwykły przepity włóczęga podpadający pod stosowny paragraf o włóczęgostwie, ale rasowy Wędrowiec właśnie. Idzie sobie gdzieś w świat przyzwoicie przygotowany. Trzyma kostur do opędzania się przed psami i wilcami, zmajstrował sobie zmyślny plecun z pasem piersiowym, przytroczoną chochelką i kocią skórką, głowa osłonieta od pogody i niepogody. Dodatkowo u pasa dynda mu nerkowiec -  standardowe  średniowieczne EDC a w  trzymany w reku kapeluch wpiął ostre szydło. 

Co to ma wspólnego z nożem Ontario/RAT Model 1? Ano to, że na pierwszy rzut oka to nieciekawa  konstrukcja, wykonana ze średniej jakości materiałów. Do tego napis Taiwan , ostrze z japońskiej masówki-nierdzewki, plasticzane okładziny. Nie ma żadnych wodotrysków, świecących w ciemnościach kołków i najnowszego super-maskującego-kamuflażu, który uczyni nas niewidzialnymi gdy będziemy buszować u sąsiadki w lodówce. 



Ale jak się człowiek przyjrzy dokładnie, okazuje się, że pierwszy rzut oka był rzutem okiem lekko kaprawym. Bo to taki włóczykij przełomu XX i XXI wieku. Nóż dla wędrowców, a nie nożofilów i kolekcjonerów. Ma działać i nic więcej. Ma być w miarę tani kto by wydawał średnią miesięczną pensję na scyzoryk? Ma nie rdzewieć, bo będzie musiał czasem pracować w różnych niezbyt suchych miejscach, a potem leżeć sobie i spokojnie czekać na następną wyprawę. Ostrze nie może się zbyt szybko tępić, ale też nie może wykruszać się na puszce po piwie z której chcemy sobie zrobić zielony kielonek. Ma się dawać łatwo naostrzyć, bo nie każdy jest mistrzem wyprowadzania pięknej krawędzi tnącej na twardych jak skała stalach wymyślonych w tajnych laboratoriach CIA, i dedykowanych do noży-mordulców  które mają niewielkie być szanse być użyte choć raz w życiu. Ma wygodnie leżeć w łapie, a nie wyglądać na groźny i mroczny przedmiot pożądania. I, co najważniejsze, ma ciąć, a nie przebijać czy rąbać.

Tak sie dziwnie składa, że Wayfarer wszystkie te warunki spełnia. Początkowo miał być robiony z stali D2, z okładzinami z czarnego G10. Okazało się jednak, że przeciętnemu użytkownikowi nie uśmiecha się  płacić za takie fanaberie. Koszty zrobienia noża w Azji okazały się dużo niższe, a jakość wykonania dużo lepsza od tego co prezentują sobą wytwory Ontario pochodzące z fabryki w Stanach. Użyto też azjatyckich materiałów. Tanich, ale przyzwoitych. Bo nierdzewna AUS8A i Nylon 5 (odpowiednik Zytelu) w zupełności wystarczą statystycznemu włóczykijowi i nie będzie musiał się martwić czy jakaś tam D2 została odpowiednio zahartowana i zabezpieczona. 

Kształt ostrza jest klasyczny aż do bólu. Zwykły drop-point. Do zastosowań ogólnoużytkowych ludzkość jak na razie nie wymyśliła nic lepszego. Oś ostrza lekko podniesiona w stosunku do klingi, przez co świetnie się nim operuje, zwłaszcza z kciukiem na grzbiecie. Thumb rump  jest  wyjatkowo wygodny. Podniesienie klingi uniemożliwia co prawda  krojenie na płaskiej desce całą powierzchnią krawędzi tnącej, ale kto by się przejmował jaką deską. Zawsze można trzymać rękę obok deski i wtedy krawędź pracuje jak trzeba. Grubość klingi w sam raz - nie za gruba, nie za cienka. Pełen płaski szlif , ładny brzuszek i nóż przechodzi przez materiały bez czepiactwa.Płyyyynie.

Ale to rękojeść urzekła mnie najbardziej. Tak jak większość noży Ontario/RAT umożliwia pełen chwyt, nawet osobnikom o dużych łapskach. Po prostu trzyma się to to fenomenalnie. Do tego teksturowanie okładzin zapewniające dobrą przyczepność, ale nie kaleczące łapy przy dłuższym machaniu nożem. Jedynie kołek do otwierania może sprawić nieco kłopotu w małych łapkach. Wydaje mi się, że otwierając Wayfarera jedną ręką zataczam kołkiem ogrooomne koło, i trwa to całą wieczność. Ale za to kołek nie przeszkadza w cięciu, jak to czasem bywa w innych nozach. Podkładki z fosforobrązu zapewniają płynność, ale żeby nóż odpalić, trzeba przyłożyć trochę siły. Jak komuś zależy, to może potrenować szybkie otwieranie. Mi nie zależy. 

Blokada sprawdzona i skuteczna liner lock. Listek linera jest przyjemnej grubości, grubszy od niejednego Benchmade'a, karbowany. W moim egzemplarzu chodzi akurat ani za płytko, ani za głęboko. Boję się pomyśleć, jakby to wyglądało, gdyby noże były robione przez amerykański oddział firmy.

Nóż jest przystosowany dla mańkutów. Symetryczna budowa, przekładalny kołek i 4 pozycje klipsa. Tylko zamykanie linersa jedną ręką wymaga, jak zwykle trochę zachodu i gimnastyki. Jest wyuczalne w każdym razie i nie grozi obcięciem paluchów, bo przy zamykaniu klinga zatrzymuje się tępym ricasso na paznokciu,  a nie krawędzią na stawach.. Otwarta konstrukcja ułatwia czyszczenia, a o dziwo syfy się w nim nie zbierają. Raz tylko wpadła mi tam dwuzłotówka i zablokowała nóż na chwilkę. wyjąłem dwuzłotuwkę i kupiłem sobie piwo. Też mi problem.

Pomimo swojej wielkości, jeździ w przedniej kieszeni spodni całkiem zgrabnie i nie przeszkadza w siadaniu. Używałem go przez pół roku jako głównego EDC i nie potrzebowałem nic innego, niezależnie, czy na wyjeździe, czy w mieście. W ramach testów wyciąłem obelżywy wyraz w drzewie i wystrugałem koślawą łyżkę. 

Zamkniętego Wayfarera często używam do odpalania krzesiwka (choć dużo częściej do odkapslowywania piwska) i na krawędzi grzbietu nie ma widocznych śladów poza lekkimi przebarwieniami które schodzą przy użyciu Ludwika czy śliny.

Wczesną wiosną pomagał mi szukać roślin na leśne pesto i choć naciachał się trochę, to nie zgubił porządnej roboczej ostrości i nie złapał nalotu od zieleniny. Za zakończenie wyprawy zrobiliśmy sobie polową kuchnię z pieczonym boczusiem i oscypkiem, wszytko przy użyciu Wayfarera, który za kuchenniak robi całkiem nieźle. Bo od jakiegoś czasu kanapki w robocie też nim  robię.

Ostatnio pomagaliśmy znajomym przygotować obiad. Anka poproszona o poszatkowanie cebuli i czosnku, szepnęła mi lekko spłoszona ucho  - "Ale oni nie mają noży..."   (znaczy się działających noży) i musieliśmy pracować RATem. Poszło szybciej niż standardowym nożem w przeciętnej polskiej kuchni.. O dziwo nikogo z zebranych to nie zdziwiło. Przyzwyczaili się już chyba do moich noży po kieszeniach. Inna sprawa, że RAT nie wygląda jakoś specjalnie bojowo i współczynnik tolerancji i odbioru społecznego ma dość dobry.

Jakiś czas temu, podczas rutynowej kontroli policyjnej (przechodziłem późną porą w miejscu niedozwolonym), zostałem poproszony o opróżnienie kieszeni i plecaka. Skończyło się na lekko uniesionych brwiach (zwłaszcza przy krzesiwie, plecaku oraz ustawie o broni i amunicji). Wave'm się trochę pobawili i pokomentowali, ale Wayfarer nie wywołał nawet cienia zainteresowania.

Na Łoś Trackingu w Lesie Kabackim do naszego ogniska podeszła starsza kobiecina i poprosiła o nóż. Dostała Wayfarera, pokroiła co miała pokroić, podziękowała i poszła sobie.

Może to przez tą klasyczno-kuchenną klingę nie budzi takich emocji jak dziurawe Spyderco? Cholera wie.

Jedynego, czego mi w nim brakuje, to nastroju i klimatu. Uwielbiam noże, które maja jakąś historię, legendę, mistyczny przekaz, noże do których czuję sentyment, noże będące kulturowym dziedzictwem lub symbolem tego i owego. Wcześniejsze modele, miały jednak włoczykijowatą duszę. W Wayfarerze, poza nazwą , znajdziemy  niezbyt wiele czegokolwiek poza utylitarnością, przemyślanym stosunkiem osiągów do ceny i przyzwoitym podejściu do noża jako narzędzia. Zgodnie z polityką firmy  - no-nonsense tools . I brakuje mi kurczę w tym nożu jakiegoś traperskiego smaczka, detalu. Bo włóczykij z obrazu Boscha może by i lubił ten nóż, ale na pewno nie kochał.

Co nie zmienia faktu, że to świetny nóż.

2 komentarze:

  1. Stówę bym za niego dał, ale nie ponad 150, jak go sprzedają w Polszy... Zamiast niego proponuję Ganzo 723 do zamówienia za 120 zł, a zzagramanicy nawet 2 razy taniej.

    OdpowiedzUsuń