wtorek, 26 września 2017

Święte Dęby czyli Wiewiór vs. Pastuszkowie-Kretyni

Dęby, te wielgaśne, dumne i święte drzewa, gromowładnym bogom przynależne. Ich poskręcane konary trzeszczą jak koła machiny oblężniczej. Zranione żelaznym ostrzem krwawią, barwiąc na fioletowo siekierę. Celne trafienie spadającym żołędziem w czubek głowy potrafi zamroczyć najlepszego nawet wojownika. Dęby dają schronienie, opał, mąkę i paskudną w smaku kawę.

W ich liściach lęgną się drobne zwierzaki i pomniejsze bóstwa.

Pamiętacie tego wiewióra z "Epoki Lodowcowej", który zrobi wszystko, żeby uratować żołędzia? Mam tak samo jak on.




Mój ulubiony stary dąb szypułkowy rośnie na krawędzi Naszego Lasu. Tak naprawdę, to ten jeden dąb robi całą okolicę. Rosną pod nim najlepsze prawdziwki, podgrzybki i modrzaki piaskowe. Rodzi mnóstwo pysznych żołędzi dla dzików i dzieciaków. Na jednym z konarów powiesiliśmy nawet dla nich huśtawkę (dla dzieciaków, nie dla dzików).

Niestety, dąb jest rozgałęziony w kształcie procy i zaczyna powoli rozłazić się na dwoje. Jesienią w rozkrace zbiera się woda, która zimą zamarza, rozsadzając dąbczaka rok po roku. Latem w powstałej w ten sposób dziupli gnieżdżą się szerszenie, mnogość grzyba i innego robactwa. Było już kilka zakusów na życie naszego dęba, podpaleń i innych prób usunięcia go z krajobrazu. 

Walczymy jednak jak Wiewiór o to, żeby został. Prześwietlamy koronę, odciążamy konary, usuwamy posusz. Przyjechał nawet specjalista od wiązania drzew, żeby założyć opaskę spinającą rozkrakę, ale przestraszył się szerszeni: "O panieee! Mój pracownik rozwalił im kiedyś gniazdo, uwaliły go siedemnaście razy i chłopak z bólu zesrał się w spodnie. Przebijecie wiszącego na drzewie obsranego faceta, rąbanego przez wściekły rój żółto-czarnych bombowców?"

Tak, strasznie jara mnie ten dąb. Jest jak historia ludzkości w pigułce: jeśli istnieje coś zajebistego, prastarego, godnego upamiętnienia, szacunku i uwagi to mamy do wybory dwie standardowe ludzkie postawy: Pastuszek-Kretyn ( spalić/rozpierdolić) albo Wiewiór (oddawać mu cześć nabożną). 

Jaranie się dębami i jaranie dębów ma albowiem na naszej planecie bardzo bardzo długą tradycję.

Taki na przykład Pliniusz Starszy pisał, że dęby są starsze niż wszystko, starsze nawet od Ziemi, a ludzie zżerali masowo mąkę z żołędzi długo przed tym, zanim opanowali uprawę pesznicy i innych zbóż. 

Starożytni Grecy wierzyli zaś, że dąb jest siedzibą Zeusa Gromowładnego . Nie wiadomo do końca czemu, ale rzeczywiście - dęby wydają się ściągać pioruny (oraz pastuszków-kretynów i podpalaczy) częściej niż inne drzewa podobnych rozmiarów. 

Najgrubszym i przypuszczalnie najstarszym dębem Polski był Dąb Napoleon w Mielnie.

No więc Napoleon wziął i spłonął 15 listopada 2010 podpalony przez jakiegoś chuja. Bardzo fajny Dąb Wincenty w Dukli przeżył kilka podpaleń przez "nieznanych sprawców". Dąb Bartek, który na początku XX wieku potężnie ucierpiał na w wyniku pożaru po burzy, całkiem niedawno, bo w 1991 roku, znów oberwał piorunem. Inny znany dąb, Chrobry, także był kilkakrotnie podpalany przez pastuszków-kretynów, ale zawsze w porę był gaszony. Ostatni, bardzo poważny pożar, był w  2014 - drzewo zostało znów podpalone przez nieznanego sprawcę z niedorozwojem mózgu.

(Na fotce mój kolega Janek liczy słoje dęba poległego od pioruna i grzyba. Doliczył już do siedmiu)

Co się tyczy dębów słynnych w nowszych czasach swoim ogromem i starością, to, jak czytamy w "Encyklopedii Staropolskiej" Glogera,  pierwszeństwo ma przed innymi żmudzki „Baublis”. 

Przypuszczano, że ten olbrzymi dąb miał przeszło tysiąc lat i że już za czasów pogańskich uważany za święte drzewo. Gdy przez pastuszka-kretyna podpalony został (znów!), właściciel w obawie, żeby bez śladu nie zniknął, ściął go w 1812. Dziesięciu ludzi cały dzień pracowało nad jego powaleniem. Pień miał obwodu łokci litewskich 19 i cali 6, średnicy przy ziemi łokci 7. Sprowadzony pień ustawił Dyonizy Paszkiewicz w ogrodzie i zrobił z niego altanę imprezową. 

W jej wnętrzu 10 osób mogło usiąść wygodnie a pośrodku zmieściłby się jeszcze VW Passat B6 kombi napędzany podtlenkiem biedy.

Nie dziwota więc, że nie tylko Grecy i Rzymianie podejrzewali w łatwopalności dębów działanie gromowładnego Zeusa vel Jowisza. 

Słowianie przez wieki wiązali dęby z piromańskim bogiem Perunem vel Perkunem. Sarnicki pisze, że Polacy „in dei Piorun laudem" podsycali dzień i noc ogień drzewem dębowym. Praindoeuropejski rdzeń "per-", "perk-" znajdziemy bowiem nie tylko w greckim słowie "keranós" (piorun) czy łacińskim "quercus" (dąb) ale i także, co dość oczywiste, w polskim słowie "piorun". 

Samo słowo "dąb" - jak twierdzi Karłowicz w rozprawie „Chata polska” - brzmiało pierwotnie w językach słowiańskich "dąbr" (skąd dąbrowa) i oznaczał zarówno drzewo i drewno w ogóle. Podobnie było u Celtów: "derwo-weyd" lub "dru weed" to "drzewne zielsko" czyli jemioła. A stąd już blisko do "druidów". 

Tak, tych druidów, którzy jemiołę rosnąca na dębach uważali za rzecz szczególnie magiczną i świętą. 

Niektóre plemiona słowiańskie i litewskie nie budowały bogom swoim świątyń, ale posągi bożyszcz osłaniały przy dębach świętych strzechą od "słoty i nieczystości ptactwa".

Konstanty Porfiregeneta podaje, że Rusini, idąc na Carogród, pod wielkim dębem przynieśli na ofiarę: "ptaki, chleb i mięsa". Helmold wspomina o dębach świętych, szeroko ogrodzonych, a wejście wolne było tylko kapłanom i książętom, obcym zaś zabronione pod karą śmierci. 

W Szczecinie - powiada Hesbord w „Żywocie św. Ottona" - przy świątyni stał dąb rozłożysty i był wedle mniemania ludu przybytkiem bóstwa. Po zburzeniu świątyni lud błagał, aby drzewo czczone zostawiono na pamiątkę. Chrześcijaństwo z czasem zaadoptowało ten pogański zwyczaj, stąd do dziś po wsiach kapliczki czy święte obrazy wiszą na przydrożnych dębach starodawnych.

Tak, to zaiste święte drzewa. Cofnijmy się jednak jeszcze dalej w czasie.

20 tysięcy lat temu na terenie dzisiejszej Polski istniało kilkadziesiąt gatunków dębów. Dzisiaj są tak naprawdę tylko dwa typowo rodzime: szypułkowy i bezszypułkowy (o hybrydach za chwilę). Wszystkie inne to element napływowy, głównie z Ameryki Północnej.

Dlaczego tak mało? Biolodzy cały czas żrą się między sobą o taksonomię dęba. W obrębie rodzaju występuje duża zmienność, podważa się odrębność niektórych gatunków, do tego dochodzi częsta hybrydyzacja międzygatunkowa, gdyż dęby grzmocą się między sobą na potęgę.

Sytuacja taktyczna na dzisiaj (w wielkim skrócie): rodzaj Quercus podzielony jest na dwa podrodzaje: Euquercus i Cyclobalanopsis. Podrodzaj Euquercus, nazywany obecnie podrodzajem Quercus, podzielony został na cztery sekcje: Rubrae, Protobalanus, Cerris i Quercus.

Dąb bezszypułkowy i dąb szypułkowy należą do ostatniej sekcji, nazywanej dębami białymi. Obydwa gatunki dzielą się na podgatunki i taksony podrzędne. 

Ale, żeby nie przynudzać:




W Naszym Lesie, nieopodal wspomnianego na początku wielgaśnego dębu, tuż koło szałasu, rośnie grupa młodych dąbczaków. Kilka rodzimych dębów szypułkowych, potomków tego wielgaśnego, a także kilkoro dzieci amerykańskiego dębu czerwonego. Czyszcząc teren zostawiłem całą masę siewek obydwu gatunków. Niech sobie rosną na chwałę dębowej rodziny, ku uciesze oka i serca. 

Po latach widać, że rodzime dęby rosną bardzo powoli (sięgają dziś wysokości cycków), podczas gdy dzieci amerykańskiego dębu czerwonego zapierdalają jak wściekłe i są dwukrotnie wyższe od samego szałasu. Przyroda w charakterystyczny dla siebie sposób reguluję tą jawną niesprawiedliwość: większość żołędzi dębów czerwonych jest przeżarta przez robactwo, podczas gdy szypułkowe są zdrowe jak rydz.

Tak, te dwie miski żołędzi na fotce to dwa różne światy. Grubaśny i szybko rosnący żołądź amerykański i prasłowiański chudziak w cienkiej skorupce.

Skąd to zróżnicowanie dębów Europa-Ameryka? Znów musimy się cofnąć w czasie, aż do a początku czwartorzędu (plejstocen) czyli do ostatniego zlodowacenia.

Zjawisko to, nazywane w  "Grze o tron" Długą Nocą (ang. The Long Night, w geologii zaś LGM (Last Glacial Maximum) trwało około 23 000–18 000 lat temu LGM wywarło potężny wpływ na rozmieszczenie gatunków na naszej planecie.

Drastyczna zmiana klimatu i rozrastająca się, przerażająca ściana lodu zmusiła zwierzęta i rośliny do dalekich wędrówek w poszukiwaniu nowych siedlisk. Pokonując bariery geograficzne, rozprzestrzeniając się w odległe zakątki świata, dotarły w końcu do miejsc, w których przetrwały długi okres oczekiwania na cofnięcie się lądolodu (tzw. refugia glacjalne).

W Europie na przeszkodzie wędrówki gatunków na południe stanęły przeszkody górskie, zwłaszcza Alpy. Kiedy w holocenie (druga połowa czwartorzędu, ok 10 000 lat temu) lodowce cofnęły się ostatecznie z naszego kontynentu, okazało się, że przy życiu pozostały głownie rośliny o małych wymaganiach: brzozy, wierzby, sosny i inne niezbyt święte drzewka.

Dęby wymroziło.

W Ameryce Północnej dęby nie miały takiej zabójczej przeszkody terenowej. Lądolód pokrył praktycznie cały teren dzisiejszej Kanady, zamroził rzeki Missouri i Ohio na południu, dotarł aż do Manhattanu na wschodnim wybrzeżu. Lodowe skorupy pokryły Kordyliery i południowa część Gór Skalistych, jednak wieczna zmarzlina, która wymroziła europejskie odmiany dębów nie sięgnęła na głębokie południe i amerykańskie gatunkiy dębów przetrwały LGM we względnie nienaruszonym stanie. 

W Europie większość łańcuchów górskich ułożona jest bowiem równoleżnikowo (wschód-zachód), podczas gdy północnoamerykańskie pasma Kordylierów, a w tym Góry Skaliste - południkowo (północ-południe). Ucieczka na południe w poszukiwaniu refugiów glacjalnych nie jest więc specjalnie trudna.. Nawet dla niezbyt ruchawego dęba.

Ale żeby zrozumieć czemu amerykańskie pasma górskie są ułożone inaczej niż europejskie, musimy się cofnąć jeszcze wcześniej: do orogenezy alpejskiej, czyli przypomnieć sobie jak powstawał współczesny krajobraz naszej planety. 




Orogeneza alpejska, czyli wypiętrzenie masywów górskich, w tym Alp, Karpat i Kordylierów rozpoczęła się mniej-więcej w czasie rozpadu superkontynentu Gondwany i trwa do dzisiaj . Góry po których się dzisiaj wspinamy powstały na zbiegu rozsuwających się, zderzających się i wypiętrzających się płyt tektonicznych Bardzo Starego Świata.

Dobra, bo zaraz w historii moich dębów dotrzemy do procesów planetotwórczych, narodzin gwiazd i galaktyk oraz Wielkiego Wybuchu. 

Chodzi mi o to, że mamy tak małą różnorodność europejskich Świętych Dębów, bo Stary Superkontynent rozpadł się dla nich wyjątkowo niefartownie a potem przyszła zimna Długa Noc i szlag je trafił..

Szanujmy je więc dęby i dbajmy o nie jak się tylko da. 

Jak Wiewiór z "Epoki Lodowcowej", jak Druidzi, jak Grecy, jak Rzymianie, jak Turbosłowianie nawet, jak imć Dyonizy Paszkiewicz . Albo bardziej.

Ale nade wszystko - nie bądźmy chujami. Święty Dąb, przez pokolenia pastuszków i prapastuszków umęczon, zasługuje na naszą opiekę i ochronę.


PS: Obiecana Goła Baba na Dębie.

3 komentarze:

  1. Napracowałeś się, Dębowy Ciołku. Super artykuł!

    OdpowiedzUsuń
  2. uff... doczytałem, co prawda miałem ze 3 czy 4 momenty zwątpienia ale jakoś się udało...
    pzdr
    Pit

    OdpowiedzUsuń