poniedziałek, 9 października 2017

Bestiaryusz Mykologiczny Grzybni Wszelakiej

Historiae et Artis Omnium Daemonicum Fungae, Bestiaryusz Grzybni Wszelakiej i praktyczne sposoby radzenia sobie z niemi inaczey, sobie i potomnym ku przestrodze spisane czyli pół mieszkania zajebane grzybami najgorsze. 

Borowik latoś obrodził, kozaki się burzą po chutorach, opieńki się klują chmarami a kanie mają kapelusze większe niż talerz anteny Cyfrowego Polsatu. 

Jest w życiu okazjonalnego zbieracza grzybów tylko jedno trudniejsze i nudniejsze doświadczenie niźli jałowe grzybobranie, gdy w lesie nie ma ni jednej sztuki, najmniejszej i najbardziej zgnitej nawet. 


Chodzi oczywiście o klęskę urodzaju i niekontrolowany wysyp grzybów wszelakich. Czas, gdy w lasach już o 4 rano pojawiają się niezliczone Koszyczkowe Khorty , Palladyni Pleśni i Wiedźmy Mykoflory.

Zawodowcy w grupach Search & Destroy, z plastikowymi kubłami po farbie Śnieżka biały półmat, przemierzają młodniki, olsy, łęgi i grądy rodzinną tyralierą na szerokość całego działu leśnego. Wymiatają dosłownie i w przenośni. Pozostawiają po sobie tylko poprzewracane muchomory i upstrzone papierem toaletowym skrzyżowania leśnych duktów. Szarańcza to przy nich Pan Pikuś. Zazwyczaj poruszają się turkusowymi Lanosami, które porzucają na drogach pożarowych, technicznych i zakładowych, nigdy zaś na parkingu. 

Ze względu na ich przewagę liczebną, jakikolwiek opór jest nieskuteczny. Zwykli śmiertelnicy mogą tylko podziwiać ich kunszt i wyjadać resztki grzybni z mchu.

Drugą kategorię tworzą tzw. Samotni Wilcy, przyjeżdżający do lasu w szmaragdowych Tico. Działają z precyzja skalpela, oczka mają wyostrzone na konkretne odcienie brązu i beżu, ogniskową ustawioną na nieskończoność. Potrafią wypatrzeć kozaka przez 20 metrów zwiędłego listowia, igliwia i czteropak Żubra. Pozdrawiają się tradycyjnym powitaniem "Tu nic nie ma" lub zwykłym "Spierdalaj". Palą trzy paczki szlugów dziennie.

Są niebezpieczni w starciu bezpośrednim. Do annałów lokalnego grzybiarstwa przeszedł konflikt dwóch zawodników, którzy pokłócili się o to, kto pierwszy zauważył prawdziwka. Panowie rzucili się na siebie z nożami i jeden drugiemu wbił uwalony grzybnią kozik w podołek, przebijając trzy powłoki brzuszne, kalesony i koszyczek. Na szczęście, dzięki szybkiej dezynfekcji bimbrem, nie doszło do zapalenia otrzewnej i koniec końców - panowie zostali przyjaciółmi na całe życie, gdyż nic tak nie łączy ludzi lasu jak krwawa bitwa na noże podczas grzybobrania.

Trzecią, najgroźniejszą z wymienionych kategorię tworzą Black Widows -  odziane w czerń, zgarbione staruszki pojawiające się znikąd i znikające nie wiadomo gdzie. Polują na grzyby na terenach niedostępnych zwykłym śmiertelnikom: Zbierają muchomory na poligonach podczas ostrzału artyleryjskiego, zeskrobują podejrzane porosty z pionowych ścian zapory w Czorsztynie i eksplorują zalane sztolnie na Dolnym Śląsku w poszukiwaniu świecącego w ciemnościach mchu. Potrafią przenosić ładunki dwudziestokrotnie przekraczające ich własną masę oraz skutecznie miotać klątwy na duże odległości. W przypadku spotkania należy możliwie jak najszybciej zerwać kontakt i ewakuować się poza teren rażenia.



Jeśli nie należymy do żadnej z tych grup, możemy zostać skazani na zbieranie nikczemnych pozostałości po profesjonalistach - grzybów dziwnych, grzybów nielubianych i niekolekcjonerskich. Warto się więc z takimi grzybami zaprzyjaźnić, umieć je rozpoznać i wiedzieć, które z nich nas zabiją, które wzmocnią a które wyświetlą nam ciekawy film przygodowy. 


Borowik ceglastopory

O cezarze Serwiuszu Sulpicjuszu Galbie pisał Tacyt, że obywatele Rzymu może i uznaliby go za godnego rządów, gdyby nie godny pożałowania fakt, iż akurat właśnie kurwa rządzi. 

Podobnie sprawa ma się z borowikiem ceglastoporym czy też grzybem wilczym, pociakiem, poćcem lub ceglasiem, jak go parobkowie, niewolnicy i czeladź zowią. Borowik ceglastopory rządzi, czy się wam to podoba czy nie.

W jednym z odcinków BBC "Wild food" Ray Mears opowiadając o jadalnej faunie i florze Wielkiej Brytanii wspomina, że uwaga, uwaga nie uwierzycie Państwo, w niektórych częściach Europy do dzisiaj zbiera się i zjada grzyby leśne! Po czym prezentuje zdumionemu telewidzowi borowika ceglastoporego twierdząc, że to szatan, trujak i niewiadomoco. No brawo, brawo! Toż to super grzyb, kurwo.

Nic tak nie cieszy uczniów jak błąd popełniony przez nauczyciela. "Ooo! A tutaj na tablicy źle pani napisała!" - ryczy jeden z drugim. I tak, do dzisiaj spotykamy się z kumplami przy ognisku i popijając zimne piwko wspominamy: "A pamiętacie jak Ray Mears się pomylił na grzybach, he he."

Albowiem borowik ceglastopory to grzyb jak najbardziej jadalny. Najlepszy na świecie, zwłaszcza po dwukrotnym obgotowaniu w osolonej wodzie. Nie chodzi tylko o ciemny barwnik, którym grzyb ten się poci na potęgę. Pociak w stanie surowym lub niedogotowany potrafi wywołać problemy żołądkowe lub, jak sama nazwa wskazuje, poty i gorączkę do porzygu włącznie. 

Jednak po obgotowaniu to bardzo smaczny, szlachetny grzyb. Twardy akuratnie, miąższ ma zdrowy, przyjemny w smaku i aromacie. Świetny jest marynowany w occie, najlepiej jabłkowym, z dodatkiem pieprzu i cebuli. Chrupie jak prawdziwek, a nawet bardziej. 

Z niestandardowymi grzybami jest jednak problem. Ludzie nie bez powodu wszystkie te kolorowe, potencjalnie niebezpieczne borowiki ceglastopore, ponure, grubotrzonowe i szatańskie Szatanami nazywają. Wbrew pozorom da się je między sobą odróżnić i dowiedzieć który jest który, aby niebezpiecznie lub śmiertelnie się nie omylić. 



- jeśli borowik ma ciemnoczekoladowy kapelusz, czerwone pod spodem, ciemnieje po przekrojeniu, na trzonku widać dużo małych czerwonych kropek, to borowik ceglastopory. 

- jeśli borowik ma jasny kapelusz, czerwone pod spodem, ciemnieje przecięty, a na trzonku wyraźną siateczkę lub kratkę - to borowik ponury. 

- jeśli borowik spodu jest czerwony, ma czerwony trzon i po przekrojeniu zmienia barwę, ale wierzch kapelusza jest bardzo jasno-beżowy, barwy kości  to borowik szatański czyli Szatan. 

- jeśli borowik ma gruby, mięsisty, czerwonawy trzon i żółty spód kapelusza, jest to łatwy do rozpoznania borowik żółtopory (grubotrzonowy).

Łatwo o wpadkę, prawda?

Tak, Ray Mears ma mimo wszystko cholernie dużo racji ostrzegając przed podejrzanym borowikiem - nawet jeśli prawdopodobieństwo jego zjadliwości było bardzo duże. 

Zbieranie niestandardowych borowików to bowiem wyjątkowo niebezpieczny sport ekstremalny. Jeśli mamy jakiekolwiek wątpliwości, a tożsamość grzyba nie została potwierdzona przez eksperta, który na danym terenie zbiera je od dziecka i wie jak wyglądają we wszystkich stadiach rozwoju w tym konkretnym habitacie - pierdolimy to, nie zbieramy, nie zjadamy.




Boczniak ostrygowaty

Mam w sobie duże pokłady pogardy i nienawiści dla grzybów rosnących w niewoli. Prawdziwy grzyb, to taki, który ukrywa się przed człowiekiem gdzieś pod krzakiem, przysypany igliwiem, a nie blado-smętna kulka wyrosła w cieplarnianych warunkach pieczarkarni. Jedyny wyjątek robię dla boczniaka ostrygowatego. 

Jest po prosty zbyt smaczny, by nim gardzić i go nienawidzić. Kupiliśmy kiedyś z Gabem takie zagrzybione baloty z trocin, żeby uprawiać boczniaka. Gab zebrał z 30 kilo grzyba, a u mnie, w trzecim dniu eksperymentu koty naszczały w trociny i uprawa zdechła.

Kupiłem w zeszłym roku kolejne 2 sztuki, wrzuciłem na poddasze i nagrzany boczniak puszczał kępy owocników co 2-3 tygodnie. Wyszło mi kilkanaście kilo w 3-4 rzutach.

Pychota


Mądziak malinowy

Smrodliwy grzyb o fallicznym kształcie, konkurent dla równie znanego i lubianego sromotnika bezwstydnego, o którym Linneusz pisał "zdarzyło mi się kilka razy w to wdepnąć, ale nigdy nie jadłem".

Gatunek synantropijny, przywleczony na kontynent europejski na gąsienicach czołgów M4 Sherman przez amerykańskie wojsko podczas drugiej wojny światowej. Preferuje stanowiska śmietnikowe. Dolna, bezpłodna część receptakla jest biaława z odcieniem suczego różu Barbie, płodna część ma kolor wiśniowej Soplicy, smak czerwonych Viceroyów i pokryta jest oliwkowozielonym, śluzowatym ohymenium o zapachu gnijącego mięsa.

Młode, kulisto-jajowate owocniki są jadalne. Starsze śmierdzą padliną tak przepotwornie, że aż szczypie w oczy - znakomity pomysł na wykwintne danie podawane nieproszonym gościom na proszonej herbatce.

W polskim piśmiennictwie mykologicznym gatunek ten opisywany był też jako Raczej Kurwa Nie.


Opieńka miodowa

Trafiliśmy onegdaj na wysyp późnojesiennych, wczesnozimowych grzybów. Ja zbierałem leśne kanie (które nieco różnią się od tych polno-łąkowych) a Marian opieńki miodowe. Wyszliśmy ze profesjonalnego założenia, że jeśli nie jesteśmy na 100% pewni grzyba, to go nie zbieramy. Ja miałem podejrzenia co do zjadliwości późnych opieniek, Marian nie zbiera kań z powodów światopoglądowych i religijnych. Jeśli więc któryś z nas znalazł grzyba pasującego do kolekcji współzbieracza - przekazywał podejrzane owocniki partnerowi. Taka leśna kooperatywa. Strasznie dużo tego nazbieraliśmy.

Dziewczyna Mariana rzygała po tych opieńkach przez dwa dni. A to dlatego, że Marian zapomniał o obgotowaniu opieniek i odlaniu wody. Najlepiej trzy razy, zmieniając wodę co 10-15 minut. 

Grzybek ten mały i pokraczny zawiera bowiem muskarynę - alkaloid występujący m.in. w muchomorach i będący meganiebezpieczną neurotoksyną. 

Opieńki można tez pomylić z maślanką wiązową, o co wcale nie tak trudno. Najłatwiej jest zapamiętać, że opieńka ma kapelusz miodowy z ciemnymi łuskami, a trująca maślanka – ceglastoczerwony z białymi łuskami. Blaszki u opieńki są kremowe, a u maślankioliwk owoceglaste. Marian nie pamiętał i miał wraz z narzeczoną posraj.

Dlatego, kiedy ostatnio łaziliśmy po Bolimowskim Parku Krajobrazowym i napotkałem cały wąwóz zawalony nie-do-końca-rozpoznanymi opieńkami - postanowiłem odpuścić. Wysłałem tam za to jednego miejscowego grzybiarza, który rzucił się na te opieńki na kolanach i płacząc ze szczęścia nie wiedział gdzie mnie w dupę całować.

Ale u siebie zbieram, obgotowuję, marynuję, zjadam i uwielbiam.

Olszówka

Przypomniał mi się wpis w jakiejś encyklopedii grzybów: "Olszówka - grzyb niebezpieczny, śmiertelnie trujący. W niektórych rejonach Związku Radzieckiego uważany na przysmak."

Wspomniana olszówka jeszcze do drugiej wojny światowej była uznawana za grzyba zjadliwego, po wygotowaniu w pięciu wodach i po zamarynowaniu/ukiszeniu - stosunkowo bezpiecznego. Jebło dopiero w 1944 r., kiedy pewien szanowany niemiecki profesor mykologii się zarzygał krwią i definitywnie odłożył łyżkę po zjedzeniu potrawki olszówkowej. Po dokładnym zbadaniu sprawy (szok, niedowierzanie i pełne portki w grzybowym półświatku). Okazało się, że poza muskaryną (taką jak w muchomorach), którą da się wygotować, grzybek zawiera niepozornego paskuda - inwolutynę, która potrafi wywołać reakcję autoimmunologiczną organizmu nawet po wielu miesiącach czy latach od zjedzenia. Nagły zespół hemolityczny, czyli ciało atakuje samo siebie - białe krwinki napierdalają czerwone. Ponieważ trigger inwolutyny działa nie na wszystkich, a czasem z opóźnieniem, przez lata nie łączono nagłego zejścia z tym konkretnym grzybem.


Smardz

Mykolodzy i etnobotanicy potwierdzają, że takiego wysypu smardza w Polsce nie pamiętają nawet najstarsi menele. Zupełnie nie rozumiem, czemu ktoś miałby się podniecać tym nieistotnym i żenującym faktem. Smardzami bowiem gardzę. Grzyb to wyjątkowo nudny i niesmaczny. 

Zwłaszcza podsmażony na maśle, albo użyty do aromatyzowania dziewiczej oliwy z oliwek.

Nie wiedzieć czemu, mały woreczek takich grzybów jest wart więcej niż zatankowany po korek Daewoo Matiz, choć wielkość, zapach i wygląd mają całkiem podobny. I podobnie jak z Matizem - leśniczy się do człowieka przyczepi niczym przytulia czepna do gumofilca, gdy nas z czymś takim w lesie przydybie. Bez sensu zupełnie.

W dodatku łatwo drania (smardza, nie leśniczego) pomylić z piestrzenicą kasztanowatą, która, choć całkiem smaczna, może nam zafundować porzyg, posraj, zerwany film i śpiączkę wątrobową. Bezpieczniej zjeść chińską pieczarkę z Biedry.

Nie zbierajcie tego syfu, a jak już zbieracie, to zostawcie trochę dla mnie, ok?



Ucho bzowe

Uszka bzowy, judaszowe ucho czyli grzyb Mun po prostu. Rośnie na czarnym bzie, na brzozie, ale widziałem tez na klonie jesionolistnym i na gruszy. Zbieramy galaretowate owocniki, suszymy na wiór a potem traktujemy jak kupne grzyby Mun z supermarketu. Czyli zalewamy wrzątkiem a gdy nasiąkną - kroimy w wygodne paski, podsmażamy w woku i dowalamy do chińszczyzny.

Wzbogacają zupki chińskie o fajne aromaty, niewystępujące na tablicy Mendelejewa. 

Polecam.



Kominek, Kania, Zając, Gołąbek i Gąska - coming soon

7 komentarzy:

  1. Na liście grzybów, przy zbieraniu których nie ma konkurencji brakuje mi zimówki aksamitnotrzonowej. Mina gościa, który pyta się mnie w styczniu: "Gdzie idziesz z tą siekierą?", a ja odpowiadam: "Na grzyby!" - bezcenna.

    OdpowiedzUsuń
  2. Dlaczego ten tekst się skończył? Gdzie 2 strona, 2 rozdział, 2 tom???

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Będę aktualizować na żywym tekście, ale najpierw muszę od tych grzybów trochę odpocząć. :)

      Usuń
  3. Ten biedny borowik wygląda jakby ktoś na nim jakąś masakrę przeprowadził!

    OdpowiedzUsuń
  4. a to ciekawostka, ja pół życia (no bo nie zawsze się znajdzie) jem opieńkę w śmietanie i nigdy nie widziałem żeby matula odlewała wodę... gotuje się toto pół dnia albo nawet trzy ale zlewać aromaty i kwintesencje smaku?
    pzdr
    Pit

    OdpowiedzUsuń
  5. Bardzo ciekawe informacje

    OdpowiedzUsuń