Położyłem się wieczorem i wstałem rano. Jak to mówi Pismo Święte? Niewiasta... niewiasta... eee... hm... coś takiego. Cholera jasna, zawsze po wódce mam łeb jak dziurawe wiadro. Ale jak bym tak z tydzień nie pił, to bym sobie przypomniał. W każdym razie coś z niewiastą i coś, że bardzo źle.
- Pan zwariował?
- Nie. Przyjechałem zwariować.
- Widzę, że następny do raju - powiedziała. - Magda na mnie wołają. Na żerdziach ja robię, bo co można na ścince zarobić? Na ścince to gówno zarobisz a na żerdziach to oho-ho. No, niech się ubiera i niech idzie teraz za mną.
- Ach, ale jak ty dobrze mówisz Nowy! Ty mnie coraz więcej podobasz się. Ale wiedzieć ci trzeba, że nie ma czasu, nie ma wozów, nie ma części, nic nie ma do kur... cholery. Jak przyjadą nowe wozy to wtedy elegancko pojedziem razem na sumę do Pęsławic. A przed końcem się wysmykniem i hop do karczmy. Jakby ty tam Nowy był...
- Chyba będę. Zjem przy okazji jakiś porządny, gorący obiad. Kwaśnica mi się marzy. Bardzo podoba mi się ten pomysł, pani Magdaleno.
- Albo się coś komuś za bardzo nie podoba albo za bardzo podoba. I to wychodzi na jedno. Bo jak się komuś za bardzo podoba, to zawsze jest ktoś drugi, komu się to właśnie bardzo nie podoba. Idziemy, bo Wasyluk czeka. Dobrze jeździcie, co?
- Nie. Ale za to szybko.
I wtedy mi się przypomniało.
Kiedy miałem jakieś 10 lat, po raz pierwszy zobaczyłem napis przy wejściu do XVIII-wiecznej karczmy w Jeleśni:
"Cyś to chłopie osaloł, cy ty ni mos rozumu, karcma stoi u drogi, a ty idzies do domu?"
Karczma. Taka prawdziwie prawdziwa karczma, a nie dworkopodobna, przyautstradowa konstrukcja dla tirowców, komunie, wesela, chrzciny, pogrzeby, zeżryj, zapłać, spierdalaj i umrzyj. Prawdziwa karczma to była.
Nie wiem jak dzisiaj, ale w połowie lat 80. jeleśniańska karczma była podzielona. Po prawej stronie od wjazdu dla powozów była elegancka część dla turystów, a po lewej stronie - regularna mordownia z klepiskiem, drewnianymi ławami, siwo-szarą, półprzepuszczalną atmosferą zagęszczoną dymem z extra mocnych, popularesów i popękanego pieca z przypieckiem, zapieckiem i całą bandą nakotłowanych górali, z których się strasznie kurzyło kiedy się prali po ryjach.
Tata, dzięki, że mnie zabierałeś w takie miejsca.
Administrował tym burdelem lokalny Społem czy inny Giees. Specjalność zakładu - "Kwaśnica na świńskim ryju". I ta kwaśnica mocno wryła mi się w psyche i w pamięć dziesięciolatka. Kiedy potem w latach 90. katowaliśmy narciarsko Korbielów i okolice Beskidu Żywieckiego, to zawsze starałem się tam wpaść na kwaśnicę. I choć knajpa się bardzo niepotrzebnie ucywilizowała, to warto było wpaść! Bo kwaśnica jest pyszna!
Więc kiedy dostałem w prezencie od znajomych "Nigdyniepsujący Się Zestaw Surwiwalowy", czyli: prawdziwą kiszoną kapustę (nie kwaszoną i nie sklepową), wędzone żeberka, wędzoną kość i suchą jak wiór kiełbasę, to pomimo braku świńskiego ryja postanowiłem zrobić na tym kwaśnicę.
Egzekucja
Do wody wrzuć żeberka i kości tak, aby były całkowicie przykryte i gotuj na maksymalnym ogniu. Po pół godzinie odlej wodę i oddziel mięso od kości. Napełnij garnek z obranym mięsem nowa, zimną wodą, dodaj sok z kiszonej kapusty oraz samą kapustę, pokrojoną w długie, parzące brodę kawałki. Jeśli wolisz żeby kwaśnica była mniej kwaśna - przepłucz kapustę pod zimną wodą. I gotuj na małym ogniu do czasu, aż kapusta będzie miękka, a mięso mięciutkie.
W międzyczasie kroimy boczek, kiełbadrona i cebulę w drobną kostkę i przesmażamy na patelni. Podsmażoną na złoto cebulkę z boczkiem i kiełbą wrzucamy do garnka z kończącą się gotować zawartością i mieszamy. Wszystko doprawiamy solą i świeżo mielonym pieprzem w dużych ilościach. Zagęszczamy zasmażką z dwóch łyżek mąki zezłoconych na maśle.
Na sam koniec dodajemy odrobinę majeranku (na część Mariana) i kilka ząbków czosnku wedle uznania. Ja lubię dużo czochnu, Podajemy z ziemniakami albo topinamburem, ugotowanymi lub upieczonymi w oddzielnym naczyniu (w kwaśnej zupie nam nie zmiękną).
Jeśli chcemy, żeby kwaśnica była mniej gazopędna i lżejsza do strawienia - dowalamy pół garści kminku, ale uwaga - kminek mocno zdominuje nam kompozycję smaków i zapachów.
Taka kwaśnica to idealna sprawa na zimne, deszczowe, bieszczadzkie popołudnie.
Kurwa, ludzie, jakie to jest pyszne!
Uwielbiam twoje posty! :D
OdpowiedzUsuńDzięki! Czekałem i czekałem i wreszcie się doczekałem. Będę wdzięczny za częstsze notki, bo czyta się je świetnie. Kiedyś zaczynałem dzień od sprawdzenia Twojego bloga, teraz niestety wrzucasz tak rzadko, że sprawdzam co dwa-trzy tygodnie.
OdpowiedzUsuńCo do kiszonej - sam kiszę, zeszłosezonowa już zeszła, ale tegoroczną mogę się podzielić, jeśli chcesz (jak już ukiszę oczywiście).
Pozdro!
Kiedyś, jak już wszystko ogarnę i będę miał trochę wolnego czasu, to obiecuję, że będę pisać częściej. A kapuchę- chętnie;)
UsuńKuźwa, topinambur??? W takim daniu???
OdpowiedzUsuńNo oczywiście. Przeca to gówno rośnie wszędzie. :)
UsuńPrzepraszam, że nie w temacie, ale nie wiem, czy komentarz (a właściwie pytanie) przy którymś z tematycznych, ale starszych wpisów byłby zauważony.
OdpowiedzUsuńWięc, co panowie sądzicie o zestawie do spania i biwakowania w postaci: płachta brezentowa 2x3 czy coś w podobie, a na wierzch grubsza folia malarska? Oczywiście na brezencie karimata itp.?
Acha, może to już było, ale no-name zapalniczka z kamieniem za złotówkę jest wodoodporna. Po wrzuceniu do wody (nawet na dłużej), otrząśnięciu i odczekaniu góra pięciu minut działa jak zawsze.
Marek Hlasko zawsze swiezy, dziekuje. Tylko w westernie inaczej sie konczylo.
OdpowiedzUsuń