O co kaman?

środa, 12 marca 2014

Ćwierćfunciak z SERE

Jules: Do you know what they call a Quarter Pounder with cheese in France?
Brett: No.
Jules: Tell him, Vincent.
Vincent: Royale with cheese.
Jules: Royale with cheese. Do you know why they call it a Royale with cheese?
Brett: Because of the metric system?
Jules: Check out the big brain on Brett. You one smart motherfucker.
Pulp Fiction

Czyli przepis na hamburgera, ale takiego konkretnego. Dupę urywa tak, że medyk nie wie jak  ma założyć stazę taktyczną.

Ingrediencje:
1 kg wołowiny, 2 cebule, 6-8 bułek, sałata lodowa, 15-20 dkg niebieskiego sera pleśniowego, 1 pomidor, majonez, ketchup, 2 ząbki czosnku, masło


Grille wszelkiej maści są sportem ogólnonarodowym. Ludzie grillują ku**wa wszędzie -  na balkonie w bloku i u szwagra na obsikanej działce między torami. Grillują na wszystkim. Na śmierdzących jednorazowych grillach tackowych kupionych na pobliskiej stacji benzynowej i na idiotycznych grillach elektrycznych też. Każdy facet, którego zapytasz, odpowie ci niezawodnie, ze robi cośtam z grilla najlepiej na świecie według swojego jedynego, tajnego i niepowtarzalnego przepisu (który znalazł na odwrocie opakowania gotowej mieszanki przypraw). Kaszankę, karkówkę, zeberka - nieważne. Jest w temacie grillowym mistrzem i basta. Zazwyczaj świetnie zna się też na piłce nożnej, skokach narciarskich i Formule 1. Z takim nie pogadasz.

Dlatego powstrzymam się od przedstawiania technik, sposobów i patentów na grilla. Tutaj nikogo nie trzeba uczyć -  mamy ekstraklasę i samych mistrzów. 

Ale nie byłbym sobą, gdybym nie sprzedał przepisu na zajebiaszcze hambuksy. Bo, nie chwaląc się, jestem MISTRZEM w robieniu hamburgerów z grilla. Nikt takich nie robi! 

No dobra. To lekko zmodyfikowana wersja "Hambuxów Lamusa", który inspirował się przepisem Nigelli Lawson ("Staaary, ale to dupa jest!"). W warunkach terenowo-bojowych oczywiście ciężko o wszystkie ingrediencje. Ale można przygotować sobie wczesniej i przyszpanować luksusowym żarciem w zupkowo-chińskim towarzystwie.

Mięso

Hamburger, żeby nie był rozciapcianym mielońcem o smaku papieru toaletowego, musi być zrobiony w 100% z mięsa wołowego. Tutaj nie ma dyskusji i półśrodków. Nie masz wołowiny - nie zabieraj się za robienie hambuxów. Jesli nie otwierasz punktu żywienia zbiorowego dla ofiar tsunami - zapomnij na chwilę o tym, że istnieją inne rodzaje mięsa.

Wołowina musi mieć tłuszczyk. Inaczej nasz hambuks będzie suchy jak wiór. Dlatego njlepiej wybrać kilka ładnych i interesujących nas kawałków padliny i dopiero potem własnorecznie zmielić. Jeśli znajdziesz ładny kawałek chudej ligawy, łaty czy pręgi, to poza czewronym, ślicznym mięsem, musisz dorzucić też kawałek tłustego rostbefu czy szpondra. Zapomnij o polędwicy. Polędwica jest przepyszna na tatara i carpaccio. Poddawanie polędwicy wołowej niepotrzebnej i zbyt intensywnej obróbce termicznej i mechanicznej powinno być karalne. Strzałem w ucho. Najlepiej krzesłem albo łopatą.

Nie kupuj mięsa mielonego, chyba, że od sprawdzonego dealera. Inaczej nigdy nie możesz być pewien co jest w środku. Najprawdopodobniej - mnóstwo paskudztwa, które da się poprzez zmielenie zamaskować. Na przykład podtopiony roadkill.

Ortodoksyjna wersja hamburberów jest robiona tylko z mięsa. Ja lubię zmodyfikować ją o kilka dodatków. Do kilograma świeżo zmielonej wołowiny dodaję 2-3 łyżki sosu sojowego (jesli ciemnego to mniej, jeśli jasnego to więcej), łyżeczkę sosy Worcestershire, łyżkę 

musztardy Dijon, trochę czarnego pieprzu. Nie solę.

Do hakbuksowej masy świetnie nadaje się cebula. Zarówno ta surowa, jak podsmażona. Dylemat, jaką cebulę lepiej dodać, rozwiązałem w 

bardzo prosty sposób. Dodaję dwie cebule. Jedną średniej wielkości cebulę drobno siekam, a drugą, równie drobno posiekaną, lekko szklę na maśle i po ostygnięciu dorzucam do miski z mięsem.

Nie dodaję jajek, ani bułki tartej. To zbrodnia. My tutaj robimy hamburgery, a nie kotlety mielone.

Z dobrze wymieszanej masy mięsno-cebulowej formuję 6 do 8 kulek. Zazwyczaj 6, bo wtedy mamy wielkiego i pożywnego hambuksa, ale nieco mniejsze ćwierćfunciaki też są bardzo ok, zwłaszcza jesli musimy naszykować więcej kotletów dla dużej liczby głodnych hambuksożerców a nie chcemy zbankrutować.

Każda kulkę spłaszczam na ok. centymetrowy placek, robię na środku zagłębienie paluchem. Dzięki temu podczas grillowania hambuksy nie będa się wyginać. Tak przygotowany półprodukt wkładam do zamrażarki i zamrażam na kamień. Po pierwsze - zamrożony placek nie będzie rozpadać się tak łatwo, bo drugie - można je przygotować sobie wcześniej i trzymać w mrozie na czarną godzinę, albo nagły atak ochoty na hamburgera czy tez inny najazd niespodziewanych gości. A taki zamrożony placek po owinięciu w folię aluminiową można zabrać ze sobą do lasu i tam szpanować hamburgerami, bez obaw, ze nam szybko zaśmiardnie.
.
Kiedy już mamy gotowego kotleta, wrzucamy ro na rozgrzany ruszt i zabieramy się za przygotowywanie reszty składników.

Ulubioną bułkę kroję na pół i kładę wewnętrzną stroną obok skwierczącego mięsa. Zazwyczaj po prostu zwykłą, dużą bułę pszenną, ale jak nie ma nic innego, to moga być nawet kajzerki albo pajda chleba. Nie znosze za to tych zrobionych z gównianej waty gotowych bułek na hamburgery - są bez smaku i bez sensu. Pieczywo ma byc smaczne.

Kiedy bułą nam się lekko przypiecze i przyrumieni, scieram na niej (jak na tarce) ząbek czosnku, smaruję jedną połówkę majonezem (własnym), drugą dobrym keczapem - nie będzie nam się rozpływać i kapać. Keczap jaki kto lubi, dla mnie całkiem zacnie sprawdza się ten w saszetkach z McDonalda (o dziwo).

Po posmarowaniu sosami, przerzucam buły na drugą stronę. Sałatę lodową siekam w paski, cebulę w cienkie półtalarki. Pomidora plasterkuję. 

Zazwyczaj następuje tu moment, w którym trzeba przerzucić mięso. Jeśli uznam, że kotlet jest już ok przypieczony, to przewracam go na drugą stronę, a na wierzch kładę kawałek śmierdzącego niebieskiego sera (też wedle uznania i upodobań).

Buły zdejmuję z ognia (nie moga być zbyt chrupkie) i posypuje je od wewnętrznej strony sałatą i cebulą.

Teraz pozostaje tylko monitorowanie mięsa. Stopień wysmażenia ustalam indywidualnie ze zjadaczem. Osobiście najbardziej lubię kiedy mięso jest z zewnątrz mocno zjarane, a w środku różowiutkie, prawie krwiste.  

Gotowego hamburgera na chwilę zdejmuję z ognia i daję  mu odpocząć z minutę, żeby się soki ładnie wewnątrz rozeszły.

Pakuję w bułę, nie zapominając o dorzuceniu pomidora.

Zjadam i jaram się. Dziewczyny piszczą.

PS: Fotek gotowgo hambuksa nie mam. Cholernie ciężko uchwycić ten moment przed zjedzeeniem. A potem jest już za późno.

PS2: Hambugerów trzeba pilnować. Kilka razy zostałem bez jedzenia bo ktoś wszystko wyżarł. 









2 komentarze:

  1. Wrzesień. Za oknem wieje chujem, coraz zimniej, ciemno, jesienna deprecha nadchodzi wielkimi croksami (bogowie, jak to słabo brzmi). Ale mam patent na poprawienie sobie humoru, a Tobie mam nadzieję skuteczne niezepsucie wyżej wymienionego, bo i po co ;)
    Z Twojego patentu na hambuksy pozwolę sobie zerżnąć wszystko. Poza mięsem. Właśnie wyciągnąłem świeżutkiego, przywiezionego dzisiaj nad ranem a ustrzelonego wczoraj wieczorem dzika. Takiego mazursko-mazurzanego dzika. Nie takiego na odstrzał bo chorego, tylko takiego na odstrzał na mięso. Znajdę jeszcze tylko kawał słoniny z jelenia czy innej polskoleśnej gazeli i spamnę Ci co nieco o wrażeniach na fb ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O kurwa - trochę zazdraszczam, zwłaszcza tej słoniny. Opowiadaj, jak wyszło?

      Usuń